Jutro o świcie opuszczamy Khajuraho. Nie ukrywamy, że z mocno mieszanymi uczuciami. Świątynie są rzeczywiście przepiękne i doskonale zachowane. Dziś, dodatkowo, wypożyczyłyśmy rowery (50 rupii za 2), dzięki którym mogłyśmy dotrzeć do tzw. świątyń wschodnich i południowych. (Jeśli tu będziecie, nie dajcie się zwieść namolnym rikszarzom – większość z nich znajduje się tak blisko od głównej ulicy, że można tam dotrzeć pieszo.) Do kilku dojeżdża się przez malowniczą „Starą Wioskę”, pokonując następnie krótki odcinek polną drogą.
Wszystko to byłoby bardzo piękne, gdyby nie fakt, że z wyjątkiem dwóch najbardziej oddalonych świątyń, nie mogłyśmy się wręcz opędzić od – co tu dużo mówić – ekstremalnie upierdliwych lokalsów. Zdecydowanie najgorsi wśród nich byli chłopcy w wieku +/- 12 lat. Mimo że dzięki podróży do Indii odkryłam w sobie (J) bardzo duże pokłady stoicyzmu :-), w jednym przypadku i mnie puściły nerwy i skończyło się pyskówką. Niewiele lepsi są młodzieńcy około 20-letni. Sąsiedztwo erotycznych płaskorzeźb działa na nich wyjątkowo niekorzystnie. Na szczęście, tych ostatnich łatwiej można się pozbyć - do tej pory, w przypadkach beznadziejnych, najskuteczniejsze okazały się zdania „to, co mówisz w moim kraju byłoby oznaką braku szacunku do kobiet ” i „mam tyle lat, co twoja matka” :-) Bardzo dobrą radę zaczerpnęłyśmy też z sympatycznej książki „Jadę sobie” M. Filipczak - gdy kolejny natręt próbuje podać ci rękę, możesz tego uniknąć odpowiadając mu na modłę indyjską - składając dłonie przy piersi, kłaniając się i mówiąc „namaste”.
Kolejnym irytującym elementem turystycznego pejzażu Khajuraho są ceny – dwukrotnie wyższe niż w pozostałych miastach Indii. Ponadto, łatwiej tu dostać danie kuchni włoskiej niż indyjskiej. Szczyt szczytów osiągnęli właściciele restauracji „Mediterraneo”, którzy za pizzę życzą sobie ok. 300 rupii (dla porównania, w stolicy, za tę kwotę można by kupić 6 dań głównych lub wyżywić dwie osoby przez cały dzień.) Co ciekawe, delicje te bynajmniej nie są serwowane w entourage’u, choćby minimalnie zbliżonym do wystroju warszawskiej restauracji „Chianti”, tylko na tarasie z nędznymi, plastikowymi krzesłami. Dwoma adresami godnymi polecenia są, za to, Safari, znajdująca się na przeciwko muzeum archeologicznego (najtańsze śniadania w mieście, boskie egg curry i biryani) oraz mieszcząca się niemal vis-a-vis „Bella Italia” (prawdziwa pizza z pieca drzewnego o połowę taniej niż w „Mediterraneo”).
Na zakończenie warto jednak napisać, że Khajuraho, które poznałyśmy, za kilka lat, przejdzie najprawdopodobniej do historii. Od niedawna działa tu bowiem lotnisko, które w ciągu dwóch lat ma zacząć przyjmować loty międzynarodowe. W tym roku zaś, uruchomione zostały bezpośrednie połączenia kolejowe z Waranasi i Delhi. Wszystko to zapewne sprawi, że do Khajuraho zaczną masowo napływać turyści. Powstaną nowe hotele i restauracje, konkurencja zmusi ich właścicieli do obniżenia wyśrubowanych cen, a przybycie gości z zachodu przestanie stawiać na nogi całą wioskę. Czego wszystkim zainteresowanym życzymy.
Ponadto krótkie oświadczenie P: :-)
Pierwsze pięć dni w Indiach było dla mnie traumatyczne. Chciałam natychmiast wracać (dokądkolwiek), powstrzymywało mnie jedynie to, że J realizowała swoje wielkie marzenie i z dnia na dzień była coraz bardziej zafascynowana tym krajem. W ciągu następnych pięciu dni, wypracowałam sobie metody na wewnętrzną emigrację, gdy tylko w okolicy pojawiali się rikszarze, naganiacze, naciągacze etc. (ta technika nie działa jednak w przypadku brudu, smrodu oraz ekstremum w postaci naszego współtowarzysza podróży - dobrze ubranego mężczyzny, lat około 40, który nie był w stanie znieść napięcia, związanego z nocną podróżą z dwoma Europejkami i musiał własnoręcznie je rozładować). Po dwóch tygodniach, mój stosunek do Indii jest zdecydowanie „zen” i nie żałuję, że tu przyjechałyśmy. J planuje już kolejne podróże po subkontynencie - opracowała pięć alternatywnych tras i jeśli jej nie powstrzymam, to przez następne parę lat będziemy jeździć na wakacje tylko i wyłącznie tutaj :-) Tydzień temu dałabym sobie rękę uciąć, że nigdy więcej tu nie przyjadę. Dziś stawiam tylko warunek, że przynajmniej część tych przyszłych podróży (przedzielonych podróżami do Afryki) musi obejmować tereny dla mnie najbardziej interesujące, czyli górskie Ladakh, Sikkim, Kaszmir.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.