Postanowiłyśmy rozdzielić się z dziewczynami na kilka dni i pojechać na południe, do parku narodowego Bokor. J, po pobieżnym przekartkowaniu przewodnika, stwierdziła, że jest to jedyne miejsce, które - oprócz świątyń Angkoru - naprawdę chce zobaczyć. P była w Kambodży 6 lat temu i także chciała tam wtedy pojechać, nie udało się jednak z braku czasu. Potem obejrzała film o Bokor Hill Station na kanale National Geographic i uznała, że nie ma czego żałować. Teraz jednak zdobyła namacalny dowód na to, że telewizja nie tylko ogłupia, ale też i zniekształca rzeczywistość.
Bokor Hill Station to ruiny dawnego francuskiego kurortu, a właściwie wielkiego kasyna z przyległościami. (Wielkiego w rozumieniu początków dwudziestego wieku, bo gdy wspomnimy rozmach Makau, Bokor wydaje się stróżówką.) W 1920 roku rozpoczęła się tu budowa eleganckiego miejsca wypoczynku i rozrywki dla Francuzów mieszkających w Kambodży. Sama lokalizacja wydaje się zaskakująca. Ponad 160 km od stolicy, co przy stanie dróg na początku XX wieku, jak również obecnie, oznaczało wielogodzinną jazdę. Do tego, Bokor Palace zlokalizowano nie nad samym morzem, a kilkanaście kilometrów w głąb lądu. Stanął on za to na wzgórzu i to nie byle jakim, bo sięgającym ponad tysiąc metrów nad poziom morza, a to oznacza chłód - dobro deficytowe w piekielnym klimacie Kambodży. Gdy wokół jest jak w piekle i kończy się słupek rtęci na termometrze, w Bokor panuje miła temperatura 20 stopni. Wprawdzie pogoda jest dosyć nieprzewidywalna, często pada, a wzgórze zakrywają mgły, ale i tak jest to lepsze niż skwar na dole. Dlatego też Francuzi wybudowali w Bokor kasyno z hotelem, wille mieszkalne, pocztę i kościół. Było to ulubione miejsce pobytu ówczesnej elity. Uciekli stąd w 1940 roku, gdy własność ziemi przejął król Sihanouk. Po chwili namysłu, sam jednak postanowił założyć tu elegancki ośrodek wypoczynkowy wraz z kasynem, który działał aż do początku lat 70-tych. Potem przyszły dla Kambodży najczarniejsze, a właściwie najczerwieńsze, czasy i Bokor popadł w ruinę. Po obaleniu Czerwonych Khmerów, zamienił się w kryjówkę części ich oddziałów. Czerwoni Khmerzy urzędowali w opuszczonym kasynie do 1990 roku, dopóki nie wygonili ich stamtąd Wietnamczycy. Park narodowy otworzono w 1997, obecnie wszystko wygląda jak na zdjęciach poniżej. W międzyczasie Hollywood zdążył jeszcze nakręcić tu film Matta Dillona „City of Ghosts”. Duchy tych, którzy przegrawszy fortunę w kasynie rzucali się w przepaść, wedle legendy, do dziś straszą w opuszczonym mieście. Samo miejsce jest niezwykle klimatyczne i jeśli uda się komuś (miałyśmy takiego farta) zostać w Bokor Palace samemu, aby chodzić po zrujnowanych i opustoszałych korytarzach, można jeszcze usłyszeć gwar rozmów gości hotelowych i śmiechy z sali balowej ;-)
Do Bokor można dojechać drogą, ale lokalne biura podróży wymyśliły dużo ciekawszy dla backpackersów sposób dotarcia na szczyt. Khmerowie nie dorównują Wietnamczykom w kwestiach biznesowej inwencji, ale jeśli chodzi o turystów, to troszczą się o nich równie dobrze jak ich znienawidzeni sąsiedzi. Nie ma takiej wycieczki, której nie da się zorganizować, podobnie jak nie ma takiej rzeczy, której nie można załatwić, jeśli tylko turysta sobie życzy. I w tym leży przyszłość tego biednego kraju. Jako że Bokor leży w dżungli, wycieczkę do ruin kasyna okrzyknięto „jungle trekkingiem”.
Rano zostaliśmy wpakowani w busa, który dowiózł nas tylko parę kilometrów do granicy parku. Tam okazało się, że musimy czekać na pick-upa z ławeczkami na pace, który zawiezie nas w góry. Jak się okazało, wymóg ten nie jest podyktowany stanem drogi, jak to bywało niegdyś, tylko odgórnym zakazem jazdy jakichkolwiek samochodów, nienależących do parku, po jego terenie. Pick–up zabrał nas parę kilometrów w górę i tam wysadził na drodze, skąd zaczęliśmy nasz trekking. Okazał się on raczej spacerem tyle, że przez dżunglę. Czasami pojawiały się wzniesienia, ale stosunkowo łagodne. Inna sprawa, że było naprawdę bardzo gorąco. Po półtorej godziny chodzenia po lesie deszczowym, wyszliśmy ponownie na drogę, skąd znowu zabrał nas pick-up. Trochę nas to rozczarowało, ponieważ liczyłyśmy na to, że dojdziemy na piechotę do Bokor, ale biorąc pod uwagę, że cała droga ma 32 km, byłoby to mimo wszystko niemożliwe. Jak się potem okazało, fragment wzgórza po wyjściu z lasu był mocno płaski, więc chodzenie po tamtej części byłoby mniej ciekawe. Pick–up zawiózł nas do Bokor. W drodze powrotnej powtórzyliśmy ten sam scenariusz z tym, że tym razem spacerowaliśmy w dół :-). Na koniec wsadzili nas jeszcze na łódź, która obwiozła nas po rzece. Krajobrazy były bardzo ładne, tylko zachód słońca zawiódł, bo schował się za chmurami. Ale nie można mieć wszystkiego.
Za parę tygodni będziemy w Kampocie i koniecznie chcemy odwiedzić Bokor.
OdpowiedzUsuńMacie może jeszcze jakieś namiary na firmę, organizującą wyprawę? Po jeszcze w zeszłym roku był absolutny zakaz wstępu.
To chyba jakieś nieporozumienie, ponieważ gdy byłam w Kambodży 6 lat temu to też każda agencja na południu kraju organizowała wyjazdy do Bokor. Mi po prostu zabrakło czasu. Jak dojedziecie do Kampot, to w każdym hotelu (tanim czy drogim), w każdej kafejce w miasteczku, dosłownie wszędzie znajdziecie oferty wyjazdu do Bokor. My załatwiłyśmy to przez recepcję naszego hoteliku, ale wystarczy dosłownie 10 minut w miasteczku (małym!), żeby zarezerwować wycieczkę na następny dzień. Jeśli dojedziecie do Kampot przed 16-tą na pewno uda wam się pojechać następnego dnia. Jeśli dotrzecie późnym wieczorem, być może będziecie musieli poczekać jeden dzień. Największa liczba miejsc oferujących wycieczkę jest nad rzeką, ale każdy hotel to też załatwia. A wycieczka jest bardzo fajna. Jeśli macie czas i chęci, zróbcie to co robi niewielu - zostańcie na noc w Bokor, można spać u rangersów.
OdpowiedzUsuńDzięki za odpowiedź.
OdpowiedzUsuńTak się składa, że byłem już w Kambodży dwa razy, wkrótce będę trzeci:).
Za pierwszym razem (2005r.) wszystko było bez problemów - dokładnie tak, jak piszesz.
W zeszłym roku niestety Bokor był całkiem zamknięty dla turystów; nawet oferowaliśmy $50 za wycieczkę dla dwóch osób, ale po prostu nie można było i koniec.
Więc cieszę się, że to się zmieniło i tym razem znów nie powinno być problemów.
Dzięki jeszcze raz za info!
Podziwiam, że zdecydowałyście się na taką eskapadę:)
pozdrawiam,
korn
OK, wszystko jasne, ja bylam w styczniu 2005. Obecna cena to 18 usd za osobe. Jest tez opcja za 13 usd, ale nie obejmuje wieczornego rejsu lodka i biletu wstepu do parku, wiec nie jest taka okazja na jaka wyglada.
OdpowiedzUsuńZyczymy wspanialej podrozy. Jesli bedziecie w Battambang to koniecznie przejedzcie sie bamboo train (jesli jeszcze tego nie robiles), super zabawa, dzis wrzucimy zdjecia z tej wycieczki.
Pozdrawiamy