Dawno, dawno temu Francuzi wybudowali w Kambodży kolej. Następnie zbombardowali ją Amerykanie, a dzieła zniszczenia dopełnili Czerwoni Khmerzy. Pomimo tego, jeszcze parę lat temu można było pokonać trasę Phnom Penh – Battambang z zawrotną prędkością 10 km/h. W ciągu jedynych 15 godzin pociąg pokonywał ok. 250 km. Stan torów był jednak tak żałosny, że dwa lata temu zawieszono wszelkie połączenia pasażerskie. Pomysłowi Khmerzy uznali jednak, że tory nadal świetnie nadają się do użytku, a bambusowa platforma z silnikiem może pomieścić parę osób, krowę i niewielki skuter. Początkowo bamboo trains służyły jako środek lokalnego transportu, a obecnie stały się jedną z atrakcji turystycznych regionu. Przyjechałyśmy do Battambang tylko na jeden dzień, ale okazało się, że wystarczą dwie godziny, żeby dotrzeć do torów i odbyć przejażdżkę, która dostarczyła nam więcej emocji i radości niż najlepsza kolejka górska w Disneylandzie. Tory są tak krzywe jak widać na jednym ze zdjęć, a bambusowy pociąg jedzie naprawdę szybko, dodatkowo większość mijanych mostków pamięta czasy Francuzów (czytaj: zostały z nich szyny przerzucone nad rzeką, podkłady zniknęły). Tor jest jeden, natomiast bambusowych pociągów kilka. Gdy dochodzi do spotkania, maszyniści szybko uzgadniają który z pojazdów zostanie tymczasowo zdemontowany (patrz foto). Nie trzeba dodawać, że cały ten biznes stał się świetnym źródłem dochodu dla lokalnej społeczności. Koszt wynajęcia platformy – 10 USD.
Na pierwszym zdjęciu dworzec kolejowy w Battambangu - obraz nędzy i rozpaczy. Na torach pasą się krowy, a całość wygląda dużo gorzej niż Bokor Hill Station, opuszczone w latach 70-tych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.