Khajuraho to mała mieścina (jak na indyjskie standardy, niemal wioska). Jest to pierwsze miejsce w Indiach, o którym można powiedzieć, że nie jest brudne, a także pierwsze, w którym lokalni młodzieńcy przekraczają wszelkie dopuszczalne granice nachalności. Cała wieś wie już, kim jesteśmy ( dodatkową atrakcją jest to, że przyjechałyśmy na kilka dni, podczas gdy większość turystów spędza tu maksimum jeden dzień), gdzie jadłyśmy obiad, kiedy byłyśmy w świątyniach i dokąd jedziemy dalej. Młodzi Hindusi nie opuszczają nas na krok, a propozycji napicia się czaju, zapalenia haszyszu lub „wymiany energii” dostałyśmy tyle, że można by nimi obdzielić szwadron chętnych (jeśli takowe by się znalazły). Co ciekawe, ostatnia z ofert została wyartykułowana w pięknej polszczyźnie, choć i reszta absztyfikantów zna co najmniej kilka słów w naszym języku. Z jednej strony Khajuraho daje możliwość odpoczynku od brudnych i głośnych indyjskich miast, z drugiej jednak, spacer po głównej uliczce miasteczka jest tak męczący, że jedynym spokojnym miejscem jest nasz pokój w hotelu.
Do Khajuraho przyjeżdża się oglądać zespół świątyń hinduistycznych z X wieku. Wspaniale zachowane i odrestaurowane dzięki funduszom z UNESCO (zostały wpisane na listę światowego dziedzictwa) są podobno najbardziej spektakularnym przykładem architektury świątynnej w Indiach. O ich niezwykłości świadczą misterne zdobienia murów. Historyka sztuki zapewne zainteresowałyby obrazki z życia codziennego i sceny batalistyczne, ale powiedzmy sobie szczerze – wszyscy przyjeżdżają tu w zupełnie innym celu. Świątynie w Khajuraho zwane są także świątyniami Kamasutry i to dla takich obrazów, jak te prezentowane poniżej, zjeżdżają turyści, zarówno zagraniczni jak i lokalni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.