Miasto, poza milionem przybytków określanych eufemistycznie jako salony masażu i kluby go – go, ma jeszcze jedno kuriozum o nazwie Khao San Road. Jest to krótka - góra kilometrowa - ulica w centrum starej części miasta (życie barowe miejscowych i seks turystyka toczą się gdzie indziej). Kiedyś Khao San była fenomenem sama w sobie, teraz i wokół niej wypączkowały klony, czyli sąsiednie uliczki, które przejęły cześć przyjezdnego tłumu. Dzieje się tak, ponieważ Khao San jest de facto rodzajem turystycznego getta - miejscem, do którego trafiają wszyscy turyści w Bangkoku. Backpackersi i członkowie zorganizowanych wycieczek, młodzi i starzy, ci którzy są tu trzy godziny i ci, którzy siedzą trzy tygodnie (swoją drogą co można robić w Bangkoku trzy tygodnie nie potrafimy sobie wyobrazić). Powiedzmy to wprost – Khao San jest piekłem. Z każdej knajpy leci potwornie głośna muzyka (mooore than wooords…), czasami wykonywana na żywo przez podstarzałych hippisów. Samą ulicą trudno przejść, bo zastawiona jest straganami z najgorszym badziewiem, czyli majtkami „prawie” Calvina Kleina, t-shirtami z nazwami lokalnych piw i głupimi napisami po angielsku, całą gamą suwenirowego szajsu (typu samochodzik z puszki po lokalnym piwie etc.) i pirackimi płytami. Ceny na Khao San są o 20% wyższe niż w pozostałych częściach Bangkoku, który i tak nie jest tanim miastem (dla porównania, „rybi pedicure” kosztuje 5 razy więcej niż w Siem Reap.) Sama ulica mogłaby znajdować się gdziekolwiek na świecie, tak niewiele ma wspólnego z Tajlandią. Tłum turystów przechadza się nią w tę i we w tę, a następnie upija w barach w przekonaniu o doświadczaniu czegoś wyjątkowego. Czego? Nie wiemy. Tak jak wspomniałyśmy Khao San jest koszmarem. Ma jedną zaletę – księgarnie z nowymi i używanymi książkami. Tylko po nie warto tam pójść. My też się tam udałyśmy i po długich poszukiwaniach znalazłyśmy to, czego potrzebowałyśmy. Używany, ale superaktualny (ostatnia edycja) przewodnik LP po Indiach za połowę ceny nowego. Jutro o świcie wsiadamy w samolot i lecimy do Delhi. Potem czekają nas trzy tygodnie w (głównie) północnych Indiach. Wracamy do Bangkoku w Sylwestra rano. Wolimy nie wyobrażać sobie jak Khao San będzie wyglądać 31 grudnia o północy, ale Bangkok jest na tyle duży, że uda nam się pewnie uniknąć tego obłędu. Przed nami trzy tygodnie, których w całej naszej długiej podróży trochę się boimy. J napastliwych, agresywnych ludzi, P – brudu, smrodu i robali. J stara się jednak podejść do sprawy „zen”, natomiast P jedzie z tak złym podejściem, że miejmy nadzieję, że będzie tak jak napisała nasza wspólna przyjaciółka „przy takim [katastroficznym] nastawieniu jak Wasze, na pewno będzie cudnie i wrócicie zachwycone”. Oby. Trzymajcie za to kciuki. Odezwiemy się gdy internet pozwoli, na razie nasz reaserch na temat hoteli w Indiach pozwala nam wątpić w to czy będziemy mieć dostęp do bieżącej wody, nie mówiąc o internecie ;-) Oczywiście woda jest, aczkolwiek większość opcji „budget” ma rzeczywiście fatalne opinie.
Korki straszne ale jakie kolorowe |
Ukochana Rodzina Królewska i kot w służbie ojczyźnie - Alik by tego nie zdzierżył... |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.