Krótki komentarz J:
Wszystko, co napisała P o brudzie, pociągach i smogu w stolicy (w Jaipurze i Agrze jest lepiej) jest oczywiście prawdą – rzeczywiście są one straszne. Mimo tego jednak, łatwiej mi znieść zanieczyszczenie w miejscu takim jak Delhi, niż np. w malijskim Bamako, a to dlatego, że samo miasto wydaje mi się dużo ciekawsze wizualnie, dzięki czemu zapominam częściowo o innych niedogodnościach.
Odnośnie namolności mężczyzn, to nasze wrażenia są tak odmienne, jakbyśmy chodziły po innych ulicach. Ja muszę przyznać, że jestem w sumie dość pozytywnie zaskoczona. Po opowieściach, których wysłychałam o molestowaniu turystek w Indiach, zaraz po wyjściu z samolotu, spodziewałam się tłumu gotowych rzucić się na nas lokalsów :-) Ku mojemu zdziwieniu, oprócz jednej osoby, do końca pierwszego wieczoru nikt się nawet do nas nie odezwał (łącznie z taksówkarzem mrukiem.) Oczywiście, „taxi, madam?” słyszymy teraz na każdym kroku, ale wystarczy pokręcić głową i nikt nas nie goni, zamęczając naleganiem, tak więc dla mnie osobiście nie jest to w ogóle męczące. Szczerze mówiąc, moja świadomość nie do końca nawet rejestruje te konwersacje, tak są bezwiedne. To samo pamiętam z Tunezji (która, koniec końców, również mi się podobała) – tam także każdy taksówkarz zatrzymywał się na widok turystek, ale w skali ogólnej nie było to żadną wielką uciążliwością. Zresztą jeszcze nie tak dawno, w Wietnamie i Kambodży, wszyscy oferowali nam podwózkę motorkami lub tuktukami.
To, co okazało się dużym zaskoczeniem in plus, jest fakt, że Hindusi – w przeciwieństwie do Arabów – raczej nie zaczepiają kobiet w kontekście otwarcie seksualnym. Tylko jeden jedyny raz w przeciągu 6 dni ktoś otarł się o mnie (co, rzekomo miało być zachowaniem nagminnym), a kilku pryszczatych nastolatków z wycieczki szkolnej szepnęło porozumiewawczo „hello”. I tyle, żadnych „your eyes beautiful”, „Polish girls sexy” czy tym podobnych (BTW, zdanie „Polki wspaiałe kobiety, znają całą Kamasutrę” usłyszałyśmy nie w Indiach, a w zimnej Rosji od Białorusina, który stacjonował w Polsce w latach 80-tych, oczywiście z Armią Czerwoną). Statystycznie, 99% zaczepek ma charakter biznesowy „really cheap Taj Mahal, lady” :-) i tylko na dworcu w Jaipurze hotelowi naganiacze trochę nas wymęczyli – całej reszcie wystarczyło zwykłe „nie, dziękuję”. Podobnie, rzecz się ma z pociągami – spodziewałam się scen rodem z Chin, podczas gdy nikt nas nigdy w nich nie zaczepił, a (męska) obsługa była zawsze bardzo miła.
To, co jest jednak dla mnie najważniejsze, to fakt, że poza ewidentnymi niedogodnościami związanymi z różnicami kulturowymi, Indie są najprawdopodobniej najbardziej niezwykłym (obok Mali) krajem, jaki dane mi było zobaczyć. Nigdzie indziej nie widziałam tak niesamowitych strojów, oszałamiających kolorów, ani tak żywych ulic - szaleńcze przejażdżki motorikszą są moją słabością (aczkolwiek ostatnio trafiłyśmy na niejakiego Aslama – jedynego kierowcę w Indiach, szczycącego się tym, że jeździ wolno i nigdy nie używa klaksonu, „I have a manner to drive, M’am” :-). No i gdzie indziej jak nie tu, można by było zjeść tak genialne thali?
|
Mała księżniczka |
|
Przygotowania do święta |
|
Z wizytą w hotelowej restauracji |
|
Pranie suszące się na drodze w Agrze |
|
Bliskie spotkanie trzeciego stopnia - nasza riksza versus bawół (water buffalo, zwany przez nas czule wołkiem wodnym) |
|
Najładniejsze sari |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.