poniedziałek, 19 września 2011

Podsumowanie


Zgodnie z obietnicą, przygotowałyśmy krótkie podsumowanie naszego wyjazdu. Pierwsze pytanie dotyczyło trasy. Gdybyśmy miały ułożyć ją na nowo, raczej nie wprowadziłybyśmy poważniejszych modyfikacji, a jedynie parę drobnych. Do dziś na przykład plujemy sobie w brodę, że nie przerwałyśmy podróży koleją transsyberyjską i nie zobaczyłyśmy Kazania w Rosji. To akurat będzie można jednak stosunkowo łatwo naprawić w przyszłości :-).
Jeżeli ktoś planowałby roczną podróż dookoła świata, mamy dla niego jedną generalną sugestię - zaplanować trasę tak, aby unikać skrajności klimatycznych. My byłyśmy na Syberii, w prawie już zimowej Patagonii, na boliwijskim Altiplano i w upiornych tropikach. Przekładało się to na zwiększony o co najmniej 1/4-tą bagaż, w którym miałyśmy grube polary, czapki, rękawiczki, kurtki gore-tex i ciepłe śpiwory. Gdybyśmy ominęły zimne rejony, nasze plecaki byłyby dużo lżejsze, czego wartości nie da się w podróży przecenić.
Odpuszczenie sobie odwiedzin tych miejsc, w naszym wypadku, nie wchodziło jednak w rachubę, bo to właśnie ukochane krajobrazy P. W naszej podróży mogłybyśmy pominąć Japonię, dostanie się do której wymagało od nas zboczenia z trasy i wydania takiej ilości pieniędzy, za jaką mogłybyśmy podróżować po Indochinach co najmniej dwa razy dłużej. W naszym przypadku, podróż do Japonii była wielkim marzeniem J, zrealizowanym ku jej ogromnej radości. Gdyby jednak nie japońskie fascynacje, kraj Kwitnącej Wiśni należy raczej omijać w trakcie tego typu wypraw. Za bardzo na uboczu, za drogo i tak specyficznie, że nie każdemu przypadnie to do gustu. Zupełnie inne wrażenia mamy z Chin, które były dla nas najtrudniejszym krajem w całej podróży. Ominąć się ich nie da, ale dziś zamieniłybyśmy dwa z pięciu tygodni spędzonych w Chinach na przedłużenie pobytu w Wietnamie, Kambodży i Laosie.
Największe modyfikacje w naszej trasie wprowadziłybyśmy jednak w Ameryce. Bogate w obecne doświadczenia, zapewne nie przekroczyłybyśmy granicy argentyńsko - chilijskiej w północnej Patagonii, tylko kontynuowałybyśmy podróż na północ w Argentynie, która jest krajem o niebo ciekawszym niż Chile. Po dwóch pobytach w Chile, P uważa, że państwo to ma do zaoferowania zaledwie trzy naprawdę ciekawe miejsca: Patagonię, pustynię Atacama i Wyspę Wielkanocną. Rzut oka na mapę pozwala stwierdzić, że Argentyna ma takie połacie Patagonii, że Chile nie jest w stanie zaoferować tu niczego nowego. Chilijski Park Torres del Paine obfituje w krajobrazy bardzo zbliżone do argentyńskiego Los Glaciares. Krajobrazy Atacamy są piękne, ale zarówno po stronie argentyńskiej, jak i boliwijskiej, bardzo do siebie podobne. Wyspa Wielkanocna to zupełnie inna bajka - polinezyjska w charakterze, należy do Chile dość „przypadkowo” i raczej ciężko uznać odwiedzenie jej za równoznaczne z wizytą w tym kraju. Podsumowując, naszym subiektywnym zdaniem, Chile można bez większego żalu ominąć.
My z Boliwii pojechałyśmy do Brazylii. Było to jednak związane z odwiedzinami u taty J, który tam właśnie mieszka. Gdyby nie te okoliczności, kontynuowałybyśmy podróż przez północne Peru do Ekwadoru i być może dalej do Kolumbii. W naszej zgodnej ocenie, Brazylia, biorąc pod uwagę jej ogrom, nie jest szczególnie interesująca turystycznie. Jedyne miejsce, którego nie można ominąć, to Wodospady Iguaçu na pograniczu brazylijsko - argentyńsko - paragwajskim.
Z brazylijskiego São Paulo przeleciałyśmy do Panamy. W Ameryce Środkowej, aż do granicy Hondurasu z Gwatemalą lało niemalże non stop, co na pewno nie wpłynęło dobrze na nasz odbiór regionu. Starając się jednak ocenić Amerykę Środkową trzeźwym okiem, uważamy, że jej południowa część, do granic Hondurasu (z wyjątkiem panamskiego Bocas del Toro), nie jest aż tak fascynująca, aby poświęcać jej zbyt dużo czasu. Gdybyśmy miały odbyć nasza podróż ponownie, to albo w ogóle zrezygnowałybyśmy z pobytu w Ameryce Środkowej na rzecz Ekwadoru, Kolumbii i Wenezueli, albo poleciałybyśmy do San Pedro Sula w Hondurasie i po krótkim pobycie w tym kraju, troszkę dłuższym w Gwatemali, spędziłybyśmy znacznie więcej czasu w Meksyku.
Jak już parokrotnie pisałyśmy, nie jesteśmy w stanie stworzyć rankingu miejsc najpiękniejszych. Za każdym razem, gdy jesteśmy pytane o najładniejsze czy najfajniejsze miejsce, zgodnym chórem odpowiadamy, że możemy jedynie wskazać to najmniej fajne i jest to bez dwóch zdań Singapur. Na drugim końcu skali plasuje się prawie cała reszta. Przyciśnięte do muru, możemy jednak pokusić się na pewne podsumowujące rankingi. Nie jesteśmy w stanie wskazać najciekawszego kraju, ale możemy powiedzieć, które są naszym zdaniem, ciekawsze od swoich sąsiadów. Całe Indochiny (Wietnam, Laos, Kambodża) są fascynujące, oferują przepiękne krajobrazy i zabytki (w tym nieustający nr jeden na naszej liście, czyli kompleks świątyń Angkoru), powalające na kolana jedzenie, a także uśmiechniętych i przyjaznych ludzi. Mają niestety także jeden poważny minus. To najpopularniejsze miejsce na świecie, zaraz po turystycznych gettach basenu Morza Śródziemnego czy Jukatanu. Ilość turystów od Hanoi po Bangkok jest przytłaczająca. Indie to kraj, który kocha się lub nienawidzi, niewątpliwe jednak jest to najbardziej kolorowe i fascynujące państwo, jakie odwiedziłyśmy (pod względem „inności” i odmienności kulturowej porównywalne tylko z Japonią). Zdecydowanie jednak nie jest to miejsce dla każdego. Jeśli, podobnie jak P, ma się niską tolerancję na wszechogarniający syf i brud oraz źle znosi seksualne zaczepki mężczyzn, którzy nie przepuszczą żadnej okazji, żeby poocierać się w tłumie o Europejkę - to Indie należy raczej omijać.
Zgodne jesteśmy jednak, że najciekawszym krajem Azji była Indonezja. Każda wyspa to inny świat, każda na swój sposób fascynująca. To jest miejsce, do którego będziemy wracać na pewno. Tropikalna dżungla Sumatry, wulkany Jawy, plaże i rafy koralowe Bali i Lomboku - raj. Pomimo deszczu i karaluchów :-).
W Ameryce Południowej nasze serce skradło Peru, zarówno jego kolonialne miasta jak i dzikie rejony Altiplano z przepięknymi górami, rzekami, dolinami etc. Boliwijskie salary i ich okolice to także jedne z najbardziej niezwykłych krajobrazów, jakie dane nam było oglądać w trakcie tej podróży, zaraz obok geotermalnych okolic Rotorua w Nowej Zelandii. Późna jesień w parku narodowym Los Glaciares w argentyńskiej Patagonii również zapiera dech w piersiach. Na drugim krańcu skali klimatycznej umieszczamy karaibskie raje na Bocas del Toro w Panamie i plaże Jukatanu w okolicach Tulum.
W Ameryce Środkowej i Północnej (jeśli mamy się trzymać prawidłowych podziałów) Gwatemala i Meksyk to miejsca z najlepszym jedzeniem, ciekawą kulturą indiańską (co nadaje rejonowi niezwykłego kolorytu) oraz fascynującymi zabytkami Majów i Azteków.
Miasta nie są mocną stroną całego pozaeuropejskiego świata, ale zawsze chętnie wrócimy do Hongkongu, Sydney, Tokio i Ciudad de México. Nie mamy też wątpliwości, że mimo iż w całej Azji jadłyśmy jak królowe, najlepsze jedzenie oferują Chiny i Indie (oczywiście jeśli ma się dużą tolerancję na dania bardzo ostre. Współczujemy tym, którzy jej nie mają, bo będą w tych krajach cierpieć).
Last but not least - finanse. To temat trudny, ponieważ wzbudzający ogromne emocje i zaciekawienie. Nasza podróż nie była najtańsza. Rozumiemy przez to, że taką samą trasę jak nasza, można by przejechać taniej. Zawsze (z kilkoma wyjątkami, które można zliczyć na palcach jednej ręki) spałyśmy w prywatnych pokojach. Nocleg w dormie to zazwyczaj duża oszczędność. Nurkowałyśmy, snorklowałyśmy, chodziłyśmy na kilkudniowe trekkingi, jeździłyśmy na słoniu, wypożyczałyśmy rowery, skutery etc. To wszystkie rozrywki są drogie, a nurkowanie wręcz bardzo drogie. Rezygnacja z nich byłaby ogromną ulgą dla portfela. Inną kwestią mającą ogromny wpływ na nasz budżet było fakt, że przez cały rok podróżowałyśmy naprawdę bardzo szybko. Gdybyśmy zamiast 27 krajów, zwiedziły 10 i w każdym z nich zostały miesiąc, pomieszkując dłużej w wybranych rejonach, obniżyłoby to koszty naszej podróży o co najmniej 1/3. Poza Japonią, Nową Zelandią, Argentyną i Chile, nie oszczędzałyśmy na jedzeniu. Spotykałyśmy w podróży ludzi, którzy odżywiali się wyłącznie kanapkami z dżemem lub chińskimi zupkami. My do takiej grupy się nie zaliczamy - zarówno w Polsce , jak i w podróży staramy się jeść zdrowo i różnorodnie, co wiąże się z kosztami. Tam gdzie tylko było to możliwe, a jedzenie w knajpach bardzo drogie - gotowałyśmy same. Dotyczy to właściwie wyłącznie Australii, Nowej Zelandii, Japonii, Argentyny, Chile i Brazylii. We wszystkich pozostałych miejscach jadłyśmy w knajpach. Bardzo często było to uliczne, tanie jadłodajnie, które przyprawiłyby o zawał każdego inspektora Sanepidu, ale jednak było to jedzenie „na mieście”. Okazjonalnie pozwalałyśmy sobie na kulinarne szaleństwa, zazwyczaj były to dania z rybami i owocami morza, jakich nie możemy zjeść w Warszawie.
Średni miesięczny koszt naszej podróży to 5500 złotych na osobę. W skali roku to wydatek 65 000 złotych na osobę. W tej kwocie mieści się absolutnie wszystko, w tym 11 000 złotych na osobę na wszystkie przeloty i drogie ubezpieczenie podróżne. Średni dzienny koszt liczony w dolarach to 50 USD na osobę, nie wliczając przelotów. Znamy ludzi, którzy podróżują za 20 USD na dzień i wiemy, że się da. Pytanie tylko, co robią w podróży poza przemieszczaniem się najtańszymi środkami transportu. Jeśli ktoś będzie przekonywał, że wydaje 10-15 USD na dzień, nie rezygnując równocześnie z rozrywek typu trekkingi, wycieczki, snorkling, nurkowanie i... piwa, to takie opowieści należy między bajki włożyć. Najdroższe kraje w całej podróży to Japonia i Nowa Zelandia. Najtańsze były Indochiny, Malezja, Nikaragua, Honduras i Gwatemala. Gdybyśmy spędziły rok w Azji Południowo - Wschodniej, szacujemy, że potrzebowałybyśmy połowy powyższej kwoty, może nawet mniej. Gdybyśmy poruszały się „szlakiem anglosaskim” (szlak wielu, anglosaskich zazwyczaj, turystów, który obejmuje wyłącznie miejsca o mocno europejskiej kulturze, często byłe kolonie, gdzie dogadać się można po angielsku) od Singapuru i Hongkongu przez Australię, Nową Zelandię, Hawaje, po USA, czy Kanadę, potrzebowałybyśmy co najmniej podwójnej kwoty. Generalizując, Ameryka Łacińska jest droższa od Azji, ale i tam można przeżyć tanio. Peru, Boliwia oraz kraje Ameryki Środkowej (poza Kostaryką) to najtańsze jej rejony.