wtorek, 29 marca 2011

Patagońska Arka Noego

Gdy podróżowałyśmy przez Mongolię, J indagowana jak jej się podoba, odpowiadała z pewnym wahaniem: „Ładnie, tylko trochę monotonnie”. Nie widziała wtedy jeszcze Patagonii ;-). W Mongolii krajobraz był gdzieniegdzie przynajmniej trochę pofałdowany. Dalekie południe amerykańskiego kontynentu jest krainą piękną i fascynującą, choć pejzaż nie należy do urozmaiconych. W trakcie kilkunastogodzinnych podróży autobusowych, gdy budziłyśmy się po 8 godzinach snu, mogłyśmy przez pomyłkę uznać, że nie przesunęliśmy się ani o kilometr. Za oknem ciągnęło się, bowiem, to samo płaskie i bezkresne pustkowie z niską, suchą, trawiastą roślinnością. La gran nada, czyli „wielkie nic”, jak mówią o nim Argentyńczycy.


Dotarłyśmy do Puerto Madryn, gdzie zakotwiczyłyśmy na dłużej. Podoba nam się to obecnie dosyć senne miasteczko, które swój okres świetności turystycznej przeżywa, paradoksalnie, zimą (czerwiec-sierpień). Wtedy to właśnie, w wodach zatok oblewających pobliski półwysep Valdés, wieloryby przybywają na gody i poród (ciąża samicy wieloryba trwa rok, więc co roku jedna grupa samic rodzi, inna natomiast zachodzi w ciążę). Podobno, w okolicy zdarza się widzieć nawet 200-300 sztuk waleni jednocześnie. My niestety dotarłyśmy tu wczesną jesienią, więc po wielorybach ani śladu. Nie oznacza to jednak, że tutejsza fauna nie zaspokoiła naszych oczekiwań. Przyjechałyśmy do Puerto Madryn, ponieważ kilkadziesiąt kilometrów za miasteczkiem zaczyna się Park Narodowy Półwyspu Valdés, w którym żyją pingwiny Magellana. Powodem, dla którego postanowiłyśmy zostać tu przez kilka dni, było niespodziewane spotkanie na molo pierwszego dnia. W środku miasteczka, w morze wychodzi pomost, przy którym cumują statki handlowe. Miejscowi chodzą tam na wieczorne spacery. Dostosowując się do lokalnych zwyczajów, przechadzałyśmy się po nim pierwszego wieczoru, oglądając mewy. Jedna z nich wydała nam się podejrzana, a zachowywała się jeszcze dziwniej. Okazało się, że były ku temu powody, ponieważ mewą wcale nie była :-). W środku miasteczka, w porcie, na falach unosił się okrągły, nażarty rybami pingwinek. Następne pływały w wodzie polując. Te grubiutkie, nieporadne na lądzie, ale rozkoszne ptaszki, w wodzie zamieniają się w istną torpedę. Od trzech dni spędzamy popołudnia na molo obserwując polujące pingwiny i mogłybyśmy spędzić tak następny tydzień.


Wybrałyśmy się też oczywiście do parku narodowego. J wprawdzie marudzi, że nie zobaczyła ataku orki, na który bardzo liczyła, jednak widziałyśmy takie bogactwo miejscowych zwierząt, że nasze apetyty przyrodnicze są zaspokojone na długo. J ma plany powrotu w te okolice i czatowania na plaży, tak długo, dopóki nie ukaże się na niej orka, ale na razie muszą one pozostać w sferze marzeń. Myślicie, że pomyliłyśmy się, pisząc o pojawieniu się gigantycznego drapieżnika „NA plaży”? Bynajmniej. Północna część półwyspu znana jest z tego, że żyjące tu licznie orki wykształciły niezwykły sposób polowania na lwy morskie - z własnej woli rzucają się na suchy ląd (dwoma trzecimi długości, a mierzą po 9 metrów), po czym z ofiarą w pysku wracają do wody. Są tylko dwa miejsca na świecie, gdzie można takie zjawisko zaobserwować, przy czym drugie jest trudno dostępne. 
J: Szczęśliwi nieliczni, którym dane było zobaczyć atak orki na żywo, dla reszty filmik:


Poniżej pozostali mieszkańcy półwyspu (z dedykacją dla Taty J, który sam bardzo lubi podglądać wszystko, co pływa, drepce, fruwa :-) 

Eleganckie Guanaco
Mara, czyli zając patagoński
Cuis - kuzyn świnki morskiej
Pancerniki - gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta
Co mi zrobisz jak mnie złapiesz?
Pingwiny Magellana
No co? Opierzam się.
Aria na dwa dzioby
Potężne słonie morskie podziwia się z daleka
Lwy morskie
Mamo, biegnę!
Ostatnie zdjęcie dedykujemy zwolennikom przekładania teorii socjobiologicznych na grunt zachowań współczesnych społeczeństw. Ñandú, czyli struś pampasowy, biega po patagońskim stepie w grupach i hołduje bardzo ciekawym zwyczajom rozrodczym. Samiec kopuluje z tak dużą liczbą samic, jak to tylko możliwe, zazwyczaj jest ich około dziesięciu. Każda z pań znosi maksymalnie 4 jaja, a następnie lokuje je we wspólnym gnieździe. Gdy wszystkie czterdzieści jaj zostaje zdeponowane w gnieździe, samice oddalają się i całkowicie trącą zainteresowanie potomstwem. Samiec nie tylko wysiaduje wszystkie jaja, ale również opiekuje się małymi do osiągnięcia przez nie samodzielności. Wiosną można zaobserwować rozkoszny widok, gdy za samcem strusia drepcze gęsiego czterdzieści małych strusiątek. Jak twierdził nasz kierowca, samice udają się w tym czasie na zakupy :-).


4 komentarze:

  1. Fascynujace. Ale z filmow przyrodniczych wiem, ze tak samo sie zachowuja pingwiny [ ktore mnie absolutnie fascynuja- chyba sa naszymi bliskimi krewniakami]. To one opiekuja sie malenstwami, kiedy ich druga polowa udaje sie w wwwwielka podroz po jedzenie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Fantastyczne. Chyba ten świat zwierząt jest bardziej humanitarny i przejrzysty niż ludzki, nawet po uwzględnieniu tej "okrutnej" orki. Piszcie więcej o przyrodzie. To dla nas ogromnie egzotyczne i ciekawe.

    OdpowiedzUsuń
  3. Super fauna! Pozdrawiam
    Iwa

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziewczyny tak z poza tematem. Moja siostra wybiera się do Bostonu w pierwszych dniach lipca z zamiarem pozostania do końca sierpnia.Przeczytałam Waszą notkę o wyszukiwarkach lotów...nie ukrywa,ze jak każdy chce zapłacić jak najmniej. Macie jakieś rady na sprzedaż;)...wreszcie mam do czynienia z prawdziwymi globtroterkami.Podaje e-mail:annaburska@gambi.pl.Pozdrawiam Anna B. z Łodzi ps.oczywiscie wylot z Warszawy

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.