wtorek, 2 listopada 2010

Japonia – pożegnanie i parę słów o jedzeniu

Na pożegnanie z Japonią pracownicy linii lotniczej Delta urządzili nam przesłuchanie godne lokalnych szefów Al-Kaidy.  Przy odprawie padło pytanie, dokąd się udajemy (bardzo sensowne biorąc pod uwagę, że właśnie pokazałyśmy bilety na trasie Tokio – Hongkong).  Po udzieleniu odpowiedzi, że do Hongkongu, padło pytanie, dokąd następnie.  Chiny Południowe.  A następnie?  Wietnam.  A następnie?  I tak dalej, aż doszliśmy do Tajlandii.  W tym momencie otoczyła nas już czwórka pracowników Delty, każdy z telefonem przy uchu a jeden przed laptopem. Ten od laptopa pyta, jak chcemy się dostać z Hongkongu do Chin.  Zgłupiałyśmy trochę, bo to jakby zapytać, jak chcesz dostać się z Warszawy do Otwocka, okazując równocześnie dużą troskę z powodu czekających podróżnego kłopotów związanych z odległością i znalezieniem odpowiedniego środka transportu. Gdy pan od laptopa nas przepytywał, trzy pozostałe panie konsultowały się z kimś bardzo ważnym przez telefon. Rozumiałyśmy tylko nazwy krajów na trasie naszej podróży, pojawiające się od czasu do czasu słowa „Polska” i „skomplikowany”. Gdy już wytłumaczyłyśmy, że hongkongskie metro (sic!) dojeżdża do granicy z Chinami i mamy zamiar w ten sposób się dostać do Chin, pan kontynuował pytając czy będziemy lecieć Deltą. (Pan był Amerykaninem, nie trzeba chyba dodawać). Nie, będziemy jechać pociągiem. A potem?  A potem autobusem do Wietnamu.  A pan swoje: ale czy Deltą? Nie, autobusem!!!. Żeby nie było wątpliwości - pan doskonale rozumiał nasz angielski. To nie były kłopoty językowe, tylko jakiś problem z wiedzą ogólną o świecie.  Aby przerwać festiwal stu pytań o podróże z Deltą wyjaśniłyśmy, że naszym hobby nie jest latanie z Amerykanami i tylko na trasie Hangkong-Tokio-Hongkong skorzystałyśmy z tej wspaniałej linii lotniczej ;-) Przesłuchanie trwało dalej. Ile czasu będziemy tu, ile tam, dlaczego nie mamy wizy do Kambodży (bo można ją dostać na granicy - akurat pracownicy lotniska mogliby to wiedzieć - a poza tym jest trzecim z kolei krajem, który mamy zamiar odwiedzić po powrocie, więc guzik ich to powinno obchodzić) itd.  Trwało to na tyle długo, że zaczęłyśmy się niepokoić, czy nas zabiorą do tego Hongkongu.  W końcu uznali, że może jednak nie jesteśmy groźne i możemy lecieć. Jakież było nasze zdumienie gdy przy wejściu do samolotu, kolejny pracownik Delty wyłuskał z tłumu J i zaczął ją ponownie przepytywać. Z tą różnicą, że słabo mówił po angielsku i zaczął od „where are you coming now from”. J z kamienną twarzą odpowiedziała, że teraz właśnie przybywa z Japonii (o dziwo), ale czy może miał na myśli skąd pochodzi?  Pan nie zrozumiał, zrobiło się zamieszanie bo myślał, że J mieszka w Japonii na stałe. (J: Muszę w tym miejscu przyznać, że byłam już wtedy tak zła, że trochę złośliwie wyolbrzymiłam jego braki językowe i powiedziałam mu, że niestety jego angielski jest dla mnie absolutnie niezrozumiały, a przecież tak bardzo chciałabym pomóc… ;)Stracił twarz, ale po kilku odpowiedziach dał nam spokój. W Hongkongu pies z kulawą nogą nie zainteresował się tym, po co przyjechałyśmy, na jak długo i dokąd potem jedziemy. 

Ale miało być o japońskiej kuchni.  I tym razem, podobnie jak w kilku innych sprawach dwa odrębne punkty widzenia.

Paulina: japońska kuchnia zaspokoi gusty tych, którzy w Chinach i Indiach umarliby z głodu nie mogąc zjeść pikantnych i mocno przyprawionych potraw.  Japończycy nie używają ich w ogóle. Zasadą kuchni japońskiej jest koncentracją na naturalnym smaku poszczególnych składników potraw. Dlatego też, zakłada ona niemieszanie smaków, serwowanie potraw osobno, każdy składnik w innej miseczce.  Japończycy delektują się smakiem czystego, białego ryżu podawanego bez żadnych sosów. Jedynym bardzo wyrazistym smakiem jest smak kiszonek, czyli warzyw poddanych procesowi fermentacji.  Jest to jednak fermentacja inna niż w przypadku naszych ogórków czy kapusty, smak japońskich kiszonek jest bardzo specyficzny i nieporównywalny do niczego innego. Kiszonki serwuje się do niemalże każdego dania. Jeśli zamówimy ramen (bulion z makaronem i dodatkiem mięsa lub ryby), obok miski z zupą zazwyczaj znajdziemy malutki spodeczek z kilkoma kawałkami rzepy, rzodkwi, bakłażana, ogórka lub innego warzywa, oczywiście kiszonego. Ryby, mięso, warzywa – nawet jeśli są smażone (a bardzo często są) są przygotowane albo bez żadnych przypraw albo z czymś co nadaje im lekko słodkawy posmak.  Wszystko to nie jest bardzo niesmaczne, ale jest tak nijakie jak sprzedawane w Polsce wafle ryżowe.  Równie dobrze możnaby przeżuwać papier. Ale to moje prywatne zdanie. Sądzę, że jeśli ktoś uważa, że polski rosół jest niesłychanie smakowy i aromatyczny, to i japoński ramen przypadnie mu do gustu. Dla mnie to wszystko jest raczej niejadalne. A właściwie jadalne, ale różnicy między poszczególnymi zupami, ryżem podawanym z rybą czy np. ryżowymi ciastami o smaku (tu można wstawić dowolny składnik mięsno – rybno – warzywny) nie widzę żadnej. Pozostaje jeszcze sushi.  Kocham sushi, ale… poza Japonią.  Ktoś przyzwyczajony do europejskiej wersji sushi od razu niech zapomni o majonezach, serkach filadelfia, smażonych i przyprawionych rybach, prażonym sezamie i słodkich sosach, którymi polewa się maki i nigiri.  Sushi składa się z ryżu i płatka ryby (bez wasabi, które podaje się jedynie do kilku wybranych gatunków ryb) lub w przypadku maków – z ryżu, wodorostu i góra trzech składników, zazwyczaj jednak jednego.  Za szczyt barbarzyństwa kulinarnego Japończycy uważają polewanie ryżu sosem sojowym.  Dlatego też jedynie leciutko moczy się czubek sushi w sosie, nigdy nie kładzie się maka ani nigiri w sosie.  Sushi w Japonii je się praktycznie na sucho, bez sosu i wasabi.  Dla mnie to mordęga.  Jeszcze większą jest zjedzenie bardzo popularnych dań, serwowanych zarówno w małych barach i w eleganckich restauracjach, składających się z miski ryżu, na którym leży np. krewetka w tempurze posypana płatkami młodej cebulki albo tatar z tuńczyka posypany paskami glonów etc.  Jakkolwiek pyszna byłaby ta krewetka czy ten tuńczyk, zjedzenie tego dania oznacza, że zjada się dużą miskę suchego ryżu.  Chyba, że ignorując wrażliwość Japończyków, poleje się ten ryż sosem sojowym.  Co niestety czyniłam i zamiast miski ryżu jadłam miskę ryżu z sosem sojowym.  Nadal dalekie to było do tego co uważam za smaczną kuchnię.  Byłam w Japonii po raz drugi, wydaje mi się, że spróbowałam większości japońskich potraw(poza tymi czysto mięsnymi) i nie sądzę aby trzecia, trzynasta i trzydziesta wizyta coś w moim podejściu do kuchni japońskiej zmieniły.  Uwielbiam Japonię i Japończyków, ale ich kuchnia jest jakąś dramatyczną pomyłką.  W słoiczkach gerber jest więcej wyrazistych smaków. 

Justyna: Moim zdaniem P jak zwykle przesadza. Wszystko, co pisze o japońskiej filozofii smaku to czysta prawda, jednak nasza ocena jego walorów jest rozbieżna. Ja jadłam różne zupy z udonem i były one dobre. O miso nie wspomnę bo jestem od niego uzależniona. Smakowały mi też pierożki, słodka fasola, sushi, tempury i kanapka ryżowa, którą kupiłam sobie ostatniego dnia – z serem w wiórkach (?), mięsem kraba i majonezem, a także niektóre kiszonki. Ku mojemu zdziwieniu, również małe rybki, które widać na zdjęciu.


Prawda jest jednak taka, że o wyrafinowanej kuchni japońskiej kaiseki nie wiemy nic. Ponoć restauracje w Tokio cieszą się największą liczbą gwiazdek przyznanych za granicą przez Michelin. My jednak przez większość czasu żywiłyśmy się sushi lub gotowymi daniami z conbini lub tańszych barów, gdzie serwowano najczęściej łagodne curry. (Na ironię losu zakrawa fakt, że to właśnie w Tokio odkryłyśmy też sieć serwującą najlepsze świeże hamburgery - w wariancie jarskim z awokado.) Czasem korzystałyśmy też z barów, gdzie kupony na posiłki wydawała maszyna, umieszczona przy wejściu. Po drugiej jego stronie znajdowały się plastikowe modele dań.  Maszyn jest w Japonii zatrzęsienie i można w nich nabyć niemal wszystko – napitki zimne, napoje gorące czy alkohol.



Jedyne co rzeczywiście jest dla mnie przeszkodą nie do pokonania (czytaj: nie do zjedzenia) to ryż bez dodatków. Mój mieszkający w Brazylii tata będzie niepocieszony (przed wyjazdem do Japonii życzył nam „kulinarnych rozkoszy” i pozostaje największym fanem japońskiej gastronomii), ale najsmaczniejszymi daniami kuchni japońskiej, jakich dane nam było kiedykolwiek skosztować, pozostają ryba i soba z restauracji w Brasilia. Warto wiedzieć, że w Brazylii od przeszło 100 lat mieszka największa na świecie grupa emigrantów z Kraju Kwitnącej Wiśni.

Jako ciekawostkę zamieszczamy foto zupy z naszych ulubionych grzybów enoki (wreszcie poznałyśmy ich nazwę) i shitake – efekt naszych kulinarnych wysiłków okazał się baaardzo zadowalający :) oraz ośmiorniczkę na patyku, do konsumpcji której zachęcał napis „Ta ośmiorniczka ma w głowie małe jajko. Spróbuj proszę”.  Oczywiście, musiałyśmy ją mieć :).





2 komentarze:

  1. PAULINA,
    WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO Z OKAZJI URODZIN!!!!
    Pozdrawiam Was ciepło
    Hanka

    OdpowiedzUsuń
  2. Hanka

    dzieki!!! My tez pozdrawiamy

    P

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.