sobota, 13 listopada 2010

Hanoi

W Hanoi jesteśmy już od paru dni i zostaniemy przez kilka kolejnych.  Spędzimy tu zapewne więcej czasu niż jakikolwiek turysta podróżujący po Wietnamie.  W naszym hotelu mamy już niemal status rezydentek.  Oznaką tego jest to, że dostajemy śniadania za darmo, wszyscy nas znają i cieszą się jak dzieci na nasz widok.  My też ich bardzo lubimy, więc nasza przyjazna koegzystencja trwa w najlepsze.  Powodów naszego przedłużonego pobytu jest kilka.  Pierwszy jest taki, że miałyśmy już dosyć Chin i chciałyśmy stamtąd uciec.  Drugi, że w poniedziałek w Hanoi ląduje nasza przyjaciółka Irmina z koleżanką, z którymi umówiłyśmy się tutaj już jakiś rok temu.  Czekamy więc na nie, żeby udać się dalej we wspólną, trzy tygodniową podróż przez Wietnam i Kambodżę.  Trzeci powód jest pochodną dwóch poprzednich.  Korzystając z tego, że jesteśmy tu długo, udałyśmy się do Ambasady Indii i złożyłyśmy wnioski wizowe.  Na wizę czeka się minimum tydzień (ponoć podobnie wygląda sytuacja z wizą chińską).  Wcześniej zakupiłyśmy bilety na trasie Bangkok – Delhi, powrotny do Bangkoku z Mumbaju (nota bene: polskie portale lotnicze są chyba ostatnimi na świecie używającymi starej, kolonialnej (sic!) nazwy Bombaj).  Gdy uroczy pan w ambasadzie zapytał nas o planowaną trasę podróży, ja (P), kompletnie zaskoczona, wydukałam z siebie tylko, że będziemy w Delhi i Mumbaju.  J uratowała nas jednak dorzucając nazwy dwóch miast ze znanymi świątyniami plus magiczne słowo „Taj Mahal” (J: rzeczony pan miał zdjęcie grobowca na biurku, więc stwierdziłam, że to może być dobry strzał :-) ).  Na koniec P wybąkała jeszcze „Goa”, a pan pokiwał głową i wyciągnął spod biurka broszurę pt.: „Incredible India”, którą nam sprezentował, cały czas jednak lekko niedowierzając, czy na pewno jedziemy tam w celach turystycznych (swoją drogą trzeba być niezłym debilem, żeby nie potrafić wymienić choć 10 super miejsc w Indiach, które chce się odwiedzić).  Uratowało nas zapewne to, że żadna z nas - ani nikt z naszej rodziny - nie ma, ani nigdy nie miał, obywatelstwa Pakistanu :-) (jedno z podstawowych pytań w formularzu wizowym).

Wróćmy jednak do Wietnamu. Zanim dotarłyśmy do Hanoi, musiałyśmy, oczywiście, przekroczyć granicę.  Trwało to wieki, ale w sumie okazało się niekłopotliwe (trochę obawiałyśmy się problemów z brakiem karty wyjazdu, której tym razem nie otrzymałyśmy w Szenzen, ale okazało się, że można ją dostać na granicy).  Przekraczanie granicy chińsko – wietnamskiej pokazuje różnicę pomiędzy światem uporządkowanych państw rozwiniętych i tych, w których trudny dla Europejczyka chaos objawia się w każdym przejawie codzienności.  Po chińskiej stronie należało stać grzecznie w kolejce, a pogranicznicy dokładnie studiowali zdjęcie w paszporcie i porównywali je z rzeczywistością.  Wszystko odbywało się w ciszy i porządku.  500 metrów dalej, kontrola wietnamska oczekiwała, że po wypełnieniu formularza, sprawny podróżny wrzuci swój paszport przez malutkie okienko na stół pograniczników, a następnie odczeka tyle, ile - w ich opinii - jest niezbędne, aby podstemplować ciągle rosnącą przed nimi górę dokumentów. Gdy opieczętowali już wszystkie paszporty, wydawali je tłumowi, tłoczącemu się pod kolejnym okienkiem.  Nie trzeba chyba dodawać, że nie byli zupełnie zainteresowani komu podstemplowują paszport ani komu go wydają.  Sprawdzali tylko ważność wizy wietnamskiej.  Z zupełnie niezrozumiałych powodów :-) wszyscy zachodni turyści nerwowo stali przy okienku obserwując los swoich dokumentów.  Wietnamczycy i Chińczycy w tym czasie w spokoju czekali na nie siedząc.  Tylko dlatego zachodnie paszporty wydawane były od razu przez okienko (de facto komu popadło o ile był biały), natomiast chińskie i wietnamskie hurtowo tłumowi Azjatów.  Nie wiemy jak często paszporty giną, ale wydaje się niemożliwe, żeby jednak czasem przypadkowo nie zmieniały właściciela.  Kontrola celna natomiast polegała na tym, że celnik odrywał od formularza część celną nie patrząc ani na podróżnego, ani na jego bagaż.  I w ten oto sposób wjechałyśmy do Wietnamu.  3 godziny później byłyśmy w Hanoi. 

Stolica Wietnamu nie jest może najlepszym miejscem na świecie, żeby siedzieć w nim tak długo, ale nie jest też najgorszym.  Miasto to ma bowiem niezwykły urok.  Wynika on w dużej mierze z jego kolonialnej przeszłości, ale bez elementów wietnamskich nie byłoby aż tak miłe.  Stare Miasto, czyli ścisłe centrum, to plątanina uliczek przypominających koronę stadionu dziesięciolecie parę lat temu, otoczona budynkami pamiętającymi lepsze czasy, ale nadal o imponującej urodzie.  Wprawdzie ich fasady nie były remontowane (ani malowane) od czasy gdy Catherine Deneuve przestała w nich palić opium ;-), ale wystarczy odrobina wyobraźni i przyjaznego spojrzenia, żeby zobaczyć w tym mieście perełkę tej części świata.  Gdy opuści się starą część miasta (co czyni niewielu turystów) stara kolonialna architektura prezentuje się w pełnej krasie, odremontowana, gustownie pomalowana, otoczona tropikalnymi ogrodami.  
Hanoi uwodzi jednak głównie po zmroku.  Stare budynki prezentują się o niebo lepiej oświetlone sztucznym światłem.  Szalony, chaotyczny ruch uliczny nabiera lekkości, a chodniki - dotychczas zastawione skuterami - zapełniają się stolikami dla krasnoludków.  Serwowane są tam (dla odważnych) ślimaki i owoce morza – prawdziwy znak, że dotarłyśmy do Azji Południowo – Wschodniej.  Za 10 złotych można zjeść rzeczy, za które w Warszawie zapłaciłoby się 200.  Na razie miałyśmy na talerzu zupę ślimakową, gigantyczne krewetki i ostrygi za dolara (sic!)(zdjęcie) oraz ukochane przez J małże sercówki.  Wszystko pyszne i świeże. 

W ramach „pomieszkiwania” w Hanoi, jutro udajemy się do teatru. Tak, do teatru.  Jest to wprawdzie przedstawienie kukiełkowe, ale jednak jest to teatr.  Słynny w Azji (i nie tylko) Wietnamski Wodny Teatr Kukiełkowy (Vietnamese Water Puppet Theater,) wywodzący się z XI wieku.  Bilety wyprzedane zostają zwykle na następne kilka tygodni naprzód (podejrzewamy rezerwacje dużych grup wycieczkowych), czasami pojawia się jednak kilka zwrotów.  W ramach jednego z nich, dzięki łutowi szczęścia, nabyłyśmy 2 wejściówki na najlepsze miejsca na jutrzejszy wieczór.  Relacja w swoim czasie :-)








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.