niedziela, 20 lutego 2011

Pożegnanie z Indonezją – różności


Ubud, Bali  - Sanktuarium Małp
Z niechlubnym wyjątkiem Kuty na Bali, Indonezja naprawdę zachwyciła nas swoją przyrodą, otwartością ludzi, różnorodnością, plażami, owocami, a nawet nasi goreng :-) (Barak Obama, który w dzieciństwie mieszkał przez parę lat w Indonezji, powiedział ponoć, że najbardziej brakuje mu z tego okresu nasi goreng właśnie, rambutanów i zupy z kulkami rybnymi). Kraj jest ogromny, a my zobaczyłyśmy jedynie jego fragmenty. Wiemy jednak, że na pewno chcemy tu wrócić, (czego nie możemy powiedzieć np. o Tajlandii), nie tylko, aby zobaczyć Borneo i Papuę, ale też by ponownie odwiedzić Sumatrę.  95% Indonezyjczyków to najbardziej otwarci i przyjaźni ludzie, jakich spotkałyśmy w trakcie tej podróży.  Pozostałe 5% to najnachalniejsi handlarze i naganiacze, ale łatwo ich uniknąć, omijając turystyczne rejony Bali. Lombok wydaje się małym rajem na ziemi, pomimo bardzo dużej liczby turystów. Po tym, co tu widziałyśmy, ciekawe jesteśmy wysp położonych jeszcze dalej na wschód archipelagu.  Indonezja uwodzi również tym, że jest „autentyczna”.  W naszym prywatnym słowniku oznacza to kraj o bardzo wyrazistej i fascynującej kulturze, nie do końca poddający się turystyce masowej (nie mówimy tu oczywiście o Bali i Lombok).  Indonezję ustawiłybyśmy, pod tym względem, na równi z Indiami i Chinami.  Z tym, że oba te kraje, z różnych względów, były czasem trudne do podróżowania. Indonezja natomiast, głównie dzięki ludziom, jest idealnym wypośrodkowaniem egzotyki, bezinteresownie przyjaznych miejscowych, fascynującej i nieskomercjalizowanej przyrody.  Ustępuje Indiom i Chinom tylko pod względem kuchni :-)

Lombok
Sumatra - pola ryżowe
Prom Jawa - Bali, kapitan bardzo chciał poznać jedyne białe pasażerki
Czytając indonezyjską prasę (tak, wychodzą tu tytuły anglojęzyczne i są to poważne gazety, a nie jakieś reklamowe broszury), nie możemy wyjść z podziwu dla różnorodności tego kraju.  Dochodzimy też do niezbyt odkrywczego wniosku, że Polska jest jednak niesłychanie monotonna religijnie, rasowo i kulturowo.  Jakarta Post donosi, że z okazji Świętego Walentego (chrześcijańskiego świętego, jakby nie było) odbył się w kraju szereg uroczystości i zabaw.  Jedną z nich był festyn pod muzeum w Denpasar, w trakcie którego osoby transpłciowe (czyli lokalni ladyboys, o których pisałyśmy w jednym z postów z Tajlandii) oferowały darmowe usługi fryzjerskie mieszkańcom miasta.  Wielu z darmowego strzyżenia skorzystało, a zabawa była przednia.  W tym samym czasie, Rada Ulemów Północnej Sumatry, Zachodniej Jawy i Zachodniej Nusa Tenggara wydały oświadczenie, że dzień Świętego Walentego jest haram, czyli 'niekoszerny' ;-), a muzułmanie nie powinni brać w nim udziału.  Nie zgodziła się z nimi Rada Ulemów z Yogya, która uznała, że w samym święcie nie ma nic haram i dopiero gdyby doszło do obscenicznych aktów można by uznać je za niewłaściwe dla wiernych. 

Jakiś czas temu, w kilku miejscach na Jawie doszło też do lokalnych aktów przemocy w stosunku do członków Ahmadijja, muzułmańskiej grupy stanowiącej tam mniejszość religijną oraz nielicznych chrześcijan. Atakującymi byli muzułmanie. Kilka osób zginęło, zostały zniszczone domy, całe rodziny uciekły do okolicznych miast. Reakcja władz i prasy była natychmiastowa.  Wściekłość, oburzenie i nieustanne zapewnienia, że w Indonezji nie ma miejsca na jakiekolwiek religijne ekstremizmy. Słyszymy to zresztą na okrągło.  Indonezyjczycy, po zadaniu dwóch standardowych pytań „skąd jesteś” i „czy masz męża”, zazwyczaj zadają też kolejne „jaką religię wyznajesz”.  Jako, że wdawanie się w dyskusje światopoglądowo – religijne z nowo poznanymi ludźmi wydaje nam się chybionym pomysłem, odpowiadamy zazwyczaj, że jesteśmy z kraju, gdzie większość ludzi wyznaje katolicyzm. To im w zupełności wystarcza.  Reakcja jest zazwyczaj taka sama – „ja jestem muzułmaninem/nką, ale nie żadnym fanatykiem, ani terrorystą.  Jesteśmy spokojnymi i tolerancyjnymi ludźmi, to dla nas bardzo ważne”.  Bardzo boli ich łatka ekstremistów, którą niektórzy próbują im przypiąć, głównie ze względu na ataki na Bali. Inna sprawa, że pewne grupy fanatyków, powiązanych z Al–Kaidą rzeczywiście tu działają. Tarcia religijne zdarzają się, ale nie zyskują powszechnego poparcia. A jednak niektóre animozje są widoczne. Gdy opuszczałyśmy hinduistyczne Bali, kilka osób uprzedzało nas, żebyśmy bardzo uważały na Lombok, ponieważ tamtejsi mieszkańcy nie należą do najuczciwszych. Zdaniem Balijczyków, „sąsiedzi” kradną i oszukują bo… są muzułmanami. Podobne uwagi słyszałyśmy opuszczając muzułmańską Jawę, Balijczycy mieli być nieuczciwi bo… są hinduistami.  Ostrzeżenia Jawajczyków były na wyrost, te Balijczyków bliższe prawdy – już pierwszy sprzedawca na Lombok „zapomniał„ wydać nam resztę i korzystając z zamieszania usiłował zniknąć w tłumie. Nie z nami takie numery :-). Potem pilnowałyśmy już sprzedawców i taksówkarzy, bo rzeczywiście notorycznie robili co się da, aby zamiast 10 tysięcy reszty, wydać 1 tysiąc. Może głupi biały się nie zorientuje... 

Z muzułmanami z Lombok wiąże się pewna ciekawostka religijna.  Po pierwsze, islam zmieszał się tu mocno z wierzeniami lokalnymi - wiele aspektów życia religijnego na Lombok niekoniecznie znalazłoby uznanie w oczach np. Saudyjczyków. Nas jednak najbardziej rozbawiło logiczne podejście mieszkańców Lombok do konsumpcji wieprzowiny. Jako że uważają oni, że wszystko, co pochodzi od Allacha jest dobre, - a niewątpliwie stworzył on i świnki - ergo wieprzowina jest dobra. 

Wracając jednak do Jakarta Post. Tym razem 2/3 strony poświęcono, aby opisać historię pobożnej muzułmanki, osoby transseksualnej, która zaszokowana atakami na Ahmadijja i chrześcijan, utworzyła religijną grupę wsparcia dla prześladowanych.  Muzułmańską grupę wsparcia, rzecz jasna.  Dziwny jest ten kraj, ale jakże fascynujący.  

Lombok
***

Kilka ciekawostek innego kalibru: jako pierwsze, orangutan w doniczce :-) - ozdobne drzewko o długich, rudych włosach , uroczy przykład tropikalnej, sumatrzańskiej flory. 


***

Ponadto, kilka słów o pewnej przerażającej modzie – w Indonezji za szczyt męskiej elegancji uchodzi pozostawienie paznokci lewego kciuka i małego palca dłuższych od pozostałych.  Wprawdzie zwyczaj ten znany jest w całej Azji (oprócz Japonii), a w przeszłości także Hiszpanii i Portugalii (hiszpańscy szlachcice – hidalgos zaznaczali w ten sposób, że nie parają się uwłaczającą im pracą własnych rąk), jednak właśnie tu osiąga on swoje makabryczne ekstremum. Mężczyźni w całym kraju szczycą się trzycentymetrowymi paznokciami, czasami mocno zagiętymi.  Przodują w tym kierowcy publicznych autobusów, ale i przedstawiciele innych profesji hołdują temu odrażającemu zwyczajowi. Zdjęć nie posiadamy, dość łagodny przykład można zobaczyć tu: 


Ciekawostka trzecia – jakże by inaczej, „Jedz, módl się, kochaj”.  Bali pełne jest odwołań zarówno do książkowego bestsellera, jaki i śladów bytności Julii Roberts. Nie czytałyśmy książki (oraz nie widziałyśmy filmu), ale polujemy na nią w księgarniach wymieniających używane egzemplarze – nie spodziewamy się oczywiście rozkoszy intelektualnych, ale warto dowiedzieć się, o co chodzi tym wszystkim anglojęzycznym kobietom, które ruszyły w świat śladami autorki (Bardema jednak nie spotkały). Jeden z ośrodków, oferujących przejażdżki na słoniach, reklamuje się sloganem „To właśnie tu Julia Roberts przyprowadziła swoje dzieci”:-). W sklepach w Ubud nie tylko można nabyć wypisany "złotymi zgłoskami" tytuł – życiowe motto, ale i „natchnioną” odzież do jogi w sklepie „Buddha Soul” (z rozpędu, jedna z kreacji do medytacji opatrzona została katolickim różańcem :-).


***

Na koniec – cherry on the top wszystkich polsko brzmiących nazw w bahasa indonesia. Nasz faworyt na Bali, "Dupa Spa" – przebija chyba nawet dramatyczną nazwę indonezyjskiej marki zup i dań w proszku „MamaSuka” – gdyby mieli wejść na polski rynek, grupą docelową wspomnianych produktów raczej nie stałyby się zapracowane matki, odczuwające wyrzuty sumienia, że nie serwują dzieciom pożywniejszych posiłków :-).


10 komentarzy:

  1. Dziewczyny, ale pędzicie! Nie nadążam za Wami nawet palcem po mapie :)) Wracam nadrabiać zaległości, a Wam życzę szerokiej drogi!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ładny, ciekawy opis. Choć zważywszy na ogrom i zróżnicowanie tego kraju, to kropelka z morza.Piszcie też coś bliższego o ludziach. Są biedni czy zamożni? Kim są i jacy są bogacze, elity?Ale wogóle to fajne są wasze opisy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytalam te ksiazke. Zwykly chlam dla rozkapryszonych Amerykanek. Na film juz nie poszlam, bo podobno gorszy od ksiazki. To po co? Nie szukajcie.J.P. Ale blog- super. Ale tak jak przedmowcy, za malo tu ludzi. Ale znam autorke i chyba tego ja oczekuje i moj przdkomentator, nie mozemy sie spodziewac.J.P.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. sama jestes chlam! ksiazka jest latwa I przyjemna I madra zyciowo, sma podrozowlam duzo po wloszech I swietnie opisuje to co sie tam naprawde dzieje. Polski jad z ciebie wycieka zalosna idiotko

      Usuń
  4. Chyba tą od ¨Jedz, módl się itd." Książki nie czytałam, ale wybrałam się na film, oczywiście ze względu na Indie. Porażka, porażka, porażka! Wyszłam wcześniej, chociaż b. rzadko mi się to zdarza. To po prostu katalog biura podróży z jakąs nikłą, na siłę doklejoną fabułą. Mnie też przestrzegano, ale oczywiście musiałam sprawdzić sama... :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Asiaya - sadzimy, ze jednak chodzilo o autorke bloga, a ze jest nas dwie i kazdy post powstaje wspolnymi silami, choc czasami pisze go jedna z nas a druga poprawia i redaguje (przy powstawaniu nastepnego posta jest zazwyczaj odwrotnie) stad nasze pytanie. Komentujac JP napisala "znam autorke" - wiec ktora? Co do naszego pedzenia. Bylysmy w Inodenzji miesiac bez dwoch dni, czyli o jeden dzien krocej niz pozwalala na to wiza. Zostalybysmy dluzej, ale opcja przedluzenia wizy byla w kazdej z mozliwych opcji bardzo kosztowna (wylot do Darwin albo Singapuru i powrot z nowa wiza albo zaplacenie po ponad 200 usd na glowe za przedluzenie wizy na miejscu - obydwie opcje odpadly). Dlatego jestesmy juz w Sydney, ale tutaj na krotko, za 8 dni lecimy do NZ. Australie zwiedzimy na emeryturze:-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Fakt, teraz to widzę. Sorry za wyjście przed szereg :) O pędzeniu to nie było krytycznie, tylko taka westchnięcie, że nie nadążałam z czytaniem. Ale już jestem na bieżąco :)
    Jak widać nawet komunikacja w ojczystym języku może być polem minowym. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. hej, z tymi dlugimi pazurami u facetow - widzialam to licznie w Tajlandii i Malezji, ale 3 cm to o wiele za malo wobec tego co widzialam. trudno zrobic zdjecie, bo moze to wzbudzic zainteresowanie, ale gosc sprzedajacy mi karte do telefonu mial chyba 10-cm pazury wszystkie! jak on klikal w ten telefon, to bylo nieco zabawne. choc dla nas moze wydawac sie to dziwne czy obrzydliwe - co kultura to kultura, szacun dla odmiennosci :) pozdrawiam Yga

    OdpowiedzUsuń
  8. bo dupa w bahasa znaczy kadzidlo zas suka znaczy lubic/lubie...z tego co pamietam..my mieszkalismy w ho(s)telu dupa w lovinie na bali:)
    b.p

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.