sobota, 5 lutego 2011

Dlaczego nie pojedziemy na Borneo?


W jednym z komentarzy Asiaya (przy okazji polecamy bardzo fajny blog o Indiach http://asiaya.blox.pl/html) napisała, że zdaniem wielu osób, Indonezja rozczarowuje.  My nie czujemy się rozczarowane (przyroda jest tu fascynująca, a Indonezyjczycy więcej niż przyjaźni), ale na pewno trochę zmęczone, bo jest to kraj trudny do podróżowania.  W porównaniu z mega turystycznym szlakiem łączącym Singapur z Hanoi, Indonezja to inny świat.  I różnice te nie wynikają jedynie z tego, że podróżujemy przez nią w najmniej turystycznym okresie roku.

Na papierze (czytaj: w Lonely Planet) i w internecie wszystko wygląda bardzo kolorowo.  Po przetelepaniu się przez ponad połowę Sumatry założyłyśmy, że teraz z pewnością będzie lepiej.  Szczególnie, że z Borneo napłynęły oferty kilkudniowych wypraw do dżungli, dających nam szansę na spotkanie z orangutanami.  Trzeba było tylko się tam dostać.  Pelni – narodowy przewoźnik promowy – ma fantastyczną stronę internetową, na której informuje, że wypływa z Jawy do Kumai (interesujący nas port na Borneo) co drugi dzień, a wraca stamtąd co, mniej więcej, 5 dni.  Uparłyśmy się na Pelni, ponieważ są to jedyne promy dające jako taką gwarancję jakości.  Każdy słyszał nie raz w wiadomościach informację o zatonięciu promu w Indonezji.  Zdarza się to niestety nazbyt często.  Płynąc z Sumatry na Jawę (2 godziny) miałyśmy wątpliwą przyjemność zapoznać się z promem równie przerdzewiałym, co przeładowanym.  Wybranie się w 24-godzinną podróż czymś takim zakrawa na szaleństwo.  Pozostawało więc tylko Pelni. 

Spędziłyśmy piekielne dwie godziny na deszczu i w ponad 30-stopniowym upale (tak wygląda rzeczywistość pory deszczowej na równiku), szukając biura agencji, która sprzedaje bilety.  Gdy ją w końcu znalazłyśmy, okazało się, że jest zamknięta.  Nikt nie potrafił wyjaśnić czy tylko tego dnia, czy w ogóle.  Zrezygnowane wzięłyśmy taksówkę i pojechałyśmy daleko poza centrum (Dżakarta to moloch porównywalny tylko z Mumbajem, nie tylko pod względem wielkości, ale też natężenia ruchu ulicznego i chaosu) do biura wspomnianej firmy Pelni.  Tam przyjęto nas po królewsku i zaoferowano bilety na 9 lutego.  Co z promami, które - zgodnie z informacjami podanymi na stronie - wypływają 6-tego i 8-go, nie wiadomo. W każdym razie nie ma ich.  Jest jakiś statek 9-tego, co nawet nam pasuje.  Już niemal wyciągałyśmy portfel, gdy zapytałyśmy o bilety powrotne.  Okazało się, że jedyny prom z Kumai na Jawę wypływa 24 lutego.  Myślałyśmy, że się przesłyszałyśmy.  Pan potwierdził – tak, po 2 tygodniach.  Nie byłoby to aż tak dużym problemem, gdyby nie to, że 22 lutego kończy nam się wiza.  Nie można jej przedłużyć bez opuszczenia terytorium Indonezji (są podobno jakieś opcje ze znalezieniem tzw. sponsora, ale brzmi to groźnie i skomplikowanie.  Nie chcemy sponsorów, nawet gdyby się jakiś nawinął :-).  Pat.  Wracając, weszłyśmy do biura podróży zapytać o samoloty.  Zaskakująco długo trwała próba znalezienia połączenia.  W końcu okazało się, że w okolice Kumai lata jedna linia, dysponująca zapewne jedynym (kiepskim) samolotem. Teoretycznie oferuje ona połączenia na tej trasie trzy razy w tygodniu (tak się składa, że jak na złość ;-) orangutany siedzą właśnie tam, a nie w okolicach dwóch czy trzech dużych miast Borneo, gdzie samoloty latają regularnie).  W praktyce jednak – doczytujemy w mailach z agencji turystycznych – loty są przekładane i odwoływane w nieskończoność, często nie wylatuje żaden samolot w ciągu dwóch tygodni i wyraźnie odradza się turystom korzystanie z tego połączenia.  Alternatywnie można… i tu następuje wyliczenie szeregu połączeń niezbędnych do dostania się w okolice Kumai.  Koszt?  Wielokrotnie za wysoki.  Gwarancja, że dolecimy (z punktu widzenia technicznego i czasowego) praktycznie żadna.  I w ten sposób, ocierając łzę w kąciku oka, pożegnałyśmy się z marzeniem o zobaczeniu orangutanów.  Kiedyś wrócimy w te rejony i poświecimy cały urlop na zwiedzenie Borneo.  Tam gdzie pojawia się minus, znajdzie się i plus.  W naszym wypadku, minusa, jakim jest niezrealizowanie wyjazdu na Borneo, równoważy plus w postaci możliwości lepszego zwiedzenia Bali.  Gdybyśmy poleciały na Borneo, spędziłybyśmy tam tylko dwa-trzy dni. 

Strona operatora promów Pelni nie jest jedyną, której nie można ufać.  Przeuroczy młodzi ludzie z hostelu, w którym mieszkamy w Dżakarcie, spisali nam z internetowej strony kolei indonezyjskich rozkład jazdy pociągów, kursujących między Dżakartą a Yogyakartą.  Gdy dotarłyśmy na dworzec aby zakupić bilet (rozsądnie podjęłyśmy się tego z wyprzedzeniem), okazało się, że pomiędzy rozkładem podanym w internecie a tym rzeczywistym nie ma ani jednego zgodnego punktu.  Morał?  Na podróżowanie po Indonezji potrzeba czasu, cierpliwości i dużej dozy sceptycyzmu w stosunku do tego, co podają przewodniki i internet. 

1 komentarz:

  1. Dzięki za polecenie :)
    Mnie przeraziły osobiście te wpisy o szczurach itp., o ile dobrze pamiętam, gdzieś na początku pobytu. Teraz, już po przeczytaniu Waszych wszystkich wpisów z Indonezji, rzeczywiście mam nieco inny obraz tego kraju.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.