piątek, 25 lutego 2011

Ludzie

Jako że docierają do nas prośby, by pisać na blogu więcej o ludziach w odwiedzanych przez nas krajach, chciałybyśmy wyjaśnić parę kwestii z tym związanych. Po pierwsze, komentarze te pojawiały się najczęściej, gdy podróżowałyśmy przez rejony ekstremalnie turystyczne, takie jak tajskie plaże, Bali lub Lombok - w miejscach takich, mimo najlepszych chęci, kontakt z „tubylcami” jest powierzchowny i ogranicza się do akceptacji lub odrzucania kolejnych ofert sprzedaży usług transportowych, podrabianych produktów, masaży, narkotyków lub seksu. Turystów jest tam tylu, że –w przeciwieństwie do Sumatry np.- nie budzą najmniejszego zainteresowania ani ciekawości miejscowych (postrzegani są raczej jako „chodzące bankomaty”). Klimat taki zdecydowanie nie sprzyja bezinteresownym rozmowom, które są podstawą wymiany myśli i informacji innych niż te, dotyczące ceny kolejnych suwenirów. Fakt, że jest się „plecakowcem”, a nie rezydentem resortu, nie ma tu nic do rzeczy – z perspektywy biedniejszego miejscowego, każdy biały jest zamożny (co w tym kontekście jest do pewnego stopnia prawdą). 
Sprawa druga – język. Jako iberystka-kulturoznawczyni (J), głęboko wierzę, że nie istnieje możliwość dogłębnego poznania jakiejkolwiek kultury i ludzi w niej żyjących, bez znajomości ich języka. I tak, nasza wiedza o Rosjanach z oczywistych względów mogła być „pełniejsza” niż np. o mieszkańcach Indonezji. W kraju tym bowiem, angielskim posługują się głównie pracownicy branży turystycznej, co oczywiście nie daje nam możliwości kontaktu z przedstawicielami wszystkich warstw społeczeństwa.  Mimo że w całej Azji (z wyjątkiem Chin i Japonii) znajomość angielskiego jest lepsza, niż można by się spodziewać, jednakże nadal pozwala ona wyłącznie na rozmowę na bardzo podstawowym poziomie - wymianę grzeczności, zapytanie o drogę, uzyskanie podstawowych informacji o danym miejscu, zazwyczaj jednak niewiele więcej. 
Kwestia trzecia – może depczemy pewien backpackerski stereotyp, ale uważamy, że podróżnicy nie są najlepszymi „tłumaczami kultur”. Zrozumienie cech i zachowań ludzi, zakorzenionych w jakimś kontekście kulturowym wymaga dłuższej obserwacji – zatrzymania się w danym miejscu, życia w nim, stopienia się z jego codziennością. Poza tym, jak mówi hiszpańskie przysłowie, „kto wiele obejmuje, niczego porządnie nie ściska”- najlepsi znawcy innych nacji, tacy jak np. genialnie piszący o Chińczykach Peter Hessler, spędzali w danym kraju wiele lat, żyjąc i pracując z ludźmi, do perfekcji opanowując język i stale wzbogacając swą wiedzę na temat jego historii, sztuki, literatury. Tego wszystkiego nie da się osiągnąć będąc w stałym (najpowolniejszym nawet) ruchu…
Mogłybyśmy jednak trochę „oszukiwać”, to znaczy wyolbrzymiać każdą przypadkową interakcję, tak jak robi to wielu, według wyświechtanego schematu – jedyny „rozumiejący” białas (u nas dwie sztuki), niby nie stąd, a jednak przecież nie zwyczajny turysta, samotny wilk z weltschmertzem w duszy ,wśród komercyjnej gawiedzi „wyławia” sprzedawcę chrupek Ahmeda, z którym toczy „głęboką” dyskusję o życiu, najlepiej w odpowiednio „nieturystycznym” entourage’u, czyli zakaraluszonym barze, czy na indyjskim peronie... I nie ważne, że w rzeczywistości rozmowa ta jest zwykłym, kurtuazyjnym small-talkiem, a Ahmed chętnie wypowie się na każdy temat, bo wie, że dostanie za to papierosa – później wystarczy tylko odpowiednio udramatyzować jej opis stylizacją a la reportaż wojenny i z pewnością wyglądać będzie dobrze na papierze ku chwale nazwiska autora… Ostro? Oczywiście, nie każdy kontakt między przedstawicielami świata Wschodu i Zachodu musi cechować się interesownością, warto jednak pamiętać,że analogicznie, nie każdy nacechowany będzie szczerością i głębią. Tak jak przyjaźnie nie rodzą się co dzień, aby nawiązać prawdziwe więzi międzyludzkie, potrzebą więcej czasu – zarówno w podróży, jak i w codziennym życiu. I tak kilka dni temu, mogłybyśmy napisać np. o pewnym panu z Padangbai, któremu marzyła się rewolucja, podobna do tej, która obecnie ma miejsce w krajach arabskich. Nośne i dramatyczne. Szkoda tylko, że taka jednostkowa wypowiedź to zbyt mało, by bez cienia pokory, wypowiadać się autorytarnie na temat światopoglądu wyznawanego przez ogół Indonezyjczyków (jeżeli coś takiego w ogóle istnieje).
Jest jeszcze jedna kwestia, którą musimy poruszyć. A jest nią fakt, że jesteśmy młodymi ;-) kobietami, podróżującymi bez męskiego towarzystwa. Nie oszukujmy się, ma to ogromne znaczenie w odniesieniu do jakości naszych relacji z ludźmi w odwiedzanych krajach. Poza wyjątkami takimi jak np. Japonia, większość z odwiedzonych przez nas państw charakteryzowała się raczej konserwatywnym podejściem do męskich i kobiecych ról, przy czym Indie i Indonezja stanowiły najtwardszy orzech do zgryzienia. Jak to w patriarchalnych społeczeństwach bywa, kobieta bez męskiej „ochrony” (czytaj: towarzystwa), sama się prosi o zaczepki i oferty „poza matrymonialne”. Ciężko pozować na Ryszarda Kapuścińskiego w spódnicy i szukać zajmujących interlokutorów, gdy rzeczywistość skrzeczy, a dokładniej szepce, mlaszcze, ociera się i gwiżdże, gdy tylko pojawiamy się w okolicy. O bardziej ekstremalnych przypadkach, takich jak incydent w indyjskim pociągu, nie wspominając. I tak, w krajach na „I”, „zwyczajne” pogawędki udawało się nam ucinać w zasadzie wyłącznie z nielicznymi, śmielszymi kobietami i starszymi mężczyznami. Każda, nawet najlepiej rokująca wymiana zdań z naszymi rówieśnikami płci odmiennej, prowadziła nieuchronnie do pytań o nieobecność naszych mężów i legalność seksu przedmałżeńskiego w Polsce.
Koledzy z kolei transsyberyjskiej

Na Sumatrze
Wszystko to niby detale, a jednak jakie ważne, gdy o poznawanie Innego chodzi…

Nie zrozumcie nas źle, ciekawią nas kultury i ludzie - gdy mamy ku temu okazję, korzystamy z możliwości spotkania z miejscowymi.  W trakcie tej podróży poznałyśmy wiele ciekawych osób, zdarzały nam się też niezapomniane momenty jak np. ślub na Sumatrze. Gdy tylko jest to możliwe, staramy się tym z Wami podzielić, jednak nie za cenę naginania rzeczywistości dla własnych potrzeb.  Mamy nadzieję, że gdy dotrzemy do Ameryki Południowej, w której zniknie bariera językowa, będziemy miały do opowiedzenia więcej historii o ludziach…   

6 komentarzy:

  1. Boże, nareszcie!!! Nareszcie ktoś napisał o tym bez ściemy!! Podpisuję się pod każdym punktem bez wyjątku wszystkimi moimi kończynami!!
    Co planujecie w Am. Płd.? Jeśli chodzi o Argentynę (innych krajów nie znam z autopsji), to rzeczywiście - znając hiszpański - nie można narzekać na brak rozmówców, i to bezinteresownych.

    OdpowiedzUsuń
  2. Oczywiście - macie rację co do możliwości poznania ludzi i kultury, "w biegu" w jakim wy jesteście ustawicznie. Ale taka potoczna obserwacja też jest b. pouczająca i może wiele nauczyć i dać do myślenia. A tu nie chodzi o traktaty naukowe, lecz ciekawostki obyczajowe!
    Powodzenia w dalszej podróży. Niech was omijają dramaty N. Zelandii!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziekujemy i obiecujemy, ze bedziemy o ludziach pisac jak najwiecej. Od siebie (J) dodam jeszcze tylko, ze perspektywa australijska zdecydowanie umacnia we mne przekonanie o tym, jak istotna jest znajmosc jezyka i ile bez niej nam umyka... ale to tez moze byc moje zboczenie zawodowe :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Asiaya - w Ameryce Pdn myslalysmy o Chile, Argentynie, Boliwii, Peru, Wenezueli. Na 100% tez odwiedzimy Brazylie, bo mieszka tam moj (J) tata. Reszta to caly czas przedmiot dyskusji :)
    Pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
  5. No to zapowiada się pięknie! Jeśli macie czas, to autobusami po Argentynie podróżuje się super - dopiero czuć te odległości, te przestrzenie! :) A standard baardzo dobry.

    OdpowiedzUsuń
  6. jeśli chodzi o mnie, to please, nie zmieniacie proporcji:-) jest i-de-al-nie i bez ściemy.
    Marta

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.