wtorek, 8 lutego 2011

Kazuar na Jawie


Już wiemy gdzie podziali się w Indonezji wszyscy turyści – otóż masowo ściągnęli do Yogyakarty.  Pewnie jeszcze więcej będzie ich na Bali, ale już samo przybycie tu było dla nas szokiem.  Po dwóch tygodniach w Indonezji, w trakcie których spotkałyśmy czwórkę turystów (następnych czworo widziałyśmy gdzieś po drodze) widok tylu białych był dla nas wstrząsem :-). 

Tam gdzie turyści, tam też ciekawe miejsca, niekoniecznie o lokalnym kolorycie.  W Yogya (jak zdrobniale nazywają ją miejscowi, czytaj: „Dżiogdżia”) trafiłyśmy do knajpki, raczej europejskiej w wystroju, zwanej ViaVia.  Nie byłoby o czym pisać, przemilczawszy nawet donośny fakt, że podają tam gruboziarnisty chleb oraz bezpieczne (myte w gotowanej wodzie) sałaty, za którymi tęsknimy równie mocno jak za śledziami ;-), gdyby nie to, że jest to cały, bardzo interesujący projekt.  Grupa Belgów, mówiących o sobie, że są „zbyt młodzi, by być oryginalnymi hippisami, wystarczająco starzy jednak, by zostać jednymi z pierwszych nowoczesnych podróżników”, po latach podróżowania po świecie, osiedliła się w swoich ukochanych miejscach i otworzyła kilka knajpek.  Obecnie jest ich już 13-cie i poza dwoma w Belgi (Antwerpia i Leuven) pozostałe znajdują się w tak egzotycznych miejscach jak Mali, Senegal, Tanzania, Peru, Ekwador, Nikaragua, Nepal czy Honduras.  Wszystkie działają wedle podobnej zasady, czyli serwują zdrową żywność, z obowiązkowym włączeniem do menu dań wegetariańskich oraz kuchni miejscowej (choć o gustach „tradycjonalistów” też pamiętają – patrz frytki z majonezem), wspierają organizacje pozarządowe, dają pracę lokalnej ludności, propagując ekologię i rozsądną, świadomą turystykę w danym regionie.  Ciekawe miejsce i jeśli ktoś będzie w okolicy, w której znajduje się jedna z ViaVia – gorąco polecamy.  WWW.ViaViacafe.com

 
Turyści walą do Yogya tłumnie ze względu na znajdujące się pod miastem dwie świątynie – potężną, buddyjską Borobudur i mniejszą – hinduistyczną Prambanan.  Obydwie są bardzo ładne, choć my jesteśmy już tak zepsute tygodniem spędzonym w kompleksie Angkor, że tego typu przybytki nie robią na nas odpowiednio wielkiego wrażenia. 

Borobudur
Prambanan
To, co fascynuje nas zdecydowanie bardziej, to bahasa indonesia, czyli oficjalny język kraju (lokalnych dialektów jest ponad 300).  Sam język jest z pewnością ciekawy dla filologa (J), ale laika z Polski rozbawi ogromna liczba polsko brzmiących słów, które można spotkać na ulicach miast, głównie na szyldach.  Rozumiemy, skąd w bahasa indonesia wzięły się słowa holenderskie, angielski i portugalskie ( a jest ich wiele), ale skąd te polsko brzmiące?  Oczywiście to tylko złudzenie, bo zbieżność jest zupełnie przypadkowa, choć często jest to bardzo zabawne. 




Pranie dla pani Padliny z Polski :-)
A na koniec kazuar z parku wokół świątyni Prambanan (w naturze żyją one tylko na Nowej Gwinei i w części Australii) - wściekła bestia, ponoć potrafi rozszarpać człowieka, a jego potężne łapy są żywym dowodem na ewolucję gadów w ptaki;-)



2 komentarze:

  1. Istotnie jestescie rozpuszczone. Toz te swiatynie to cuda niezwykle.J.P

    OdpowiedzUsuń
  2. To prawda, niemniej prawdą jest również, że ciężko dorównać urodą i skalą świątyni Bayon z kompleksu Angkor. Najlepiej byłoby zobaczyć je w odwrotnej kolejności.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.