środa, 16 lutego 2011

Bali

Chciałyśmy już uroczyście ogłosić zakończenie pory deszczowej, ponieważ od opuszczenia przez nas Yogyi, nie spadła ani kropla deszczu. Jednak gdy dotarłyśmy do Padangbai na wschodzie Bali, pogoda pozbawiła nas złudzeń, fundując wszystkim potężny prysznic. W sumie przyzwyczaiłyśmy się i już trochę nam brakowało wilgoci:-).

Z Bali jest jak z zatoką Ha Long – obydwa miejsca musiały wyglądać kiedyś jak raj na ziemi. Obecnie, zostały one zadeptane przez setki tysięcy turystów, a niektóre ich części stały się wręcz nieznośne (vide Kuta oraz fragment zatoki Ha Long, w którym cumują na noc statki). Jesteśmy na Bali całkowicie poza sezonem i wiemy, że na pewno nie chciałybyśmy przyjechać tu w lipcu.  Musi to być prawdziwe piekło. Psioczymy na Bali, ale trzeba przyznać, że sama wyspa, z daleka od resortów, jest rzeczywiście przepiękna.  Górzysta, z kilkoma wulkanami (których nie poruszyły jawajskie wybuchy i nadal siedzą cicho), jeziorami, tarasami ryżowymi i plantacjami kawy. Udało nam się też znaleźć miejscowość nad morzem (wspomniany Padangbai), która jest całkowitym zaprzeczeniem Kuty – rybacka wioska, bez eleganckich hoteli, z niewielką liczbą białych, kręcących się między portem i knajpkami przy plaży, w których serwuje się świeże ryby. Uroczo i spokojnie, o genialnym snorkellingu tuż przy brzegu nie wspominając. Z pewnością Tui i Neckermann wywęszą okazję i zbudują tu drugą Kutę i Nusa Dua (najelegantszy resort na Bali) - to tylko kwestia czasu… 
  





Bali jest oazą hinduizmu w islamskiej Indonezji. Widać to, przede wszystkim, w architekturze, a także lokalnych strojach.  Połowa mijanych domów wygląda jak świątynie. Dopiero gdy wejdzie się do środka, okazuje się, że misterna brama skrywa pokoje mieszkalne i dziedzińce, na których toczy się życie rodzinne. Mieszkałyśmy w takim domu - dosyć niezwykłe przeżycie. 



Mniej więcej na środku wyspy znajduje się Ubud. Nam najbardziej przypominał on Luang Prabang w Laosie, tyle, że podniesiony do kwadratu - zarówno pod względem wielkości, jak i liczby turystów. Miasteczko otoczone jest polami ryżowymi, ma piękną architekturą i wspaniałą kuchnię. Jest tu drogo, ale przy odrobinie dobrych chęci, na tyłach eleganckich restauracji, można znaleźć lokalne warungi, w których je się smacznie i tanio, a właścicielka w przygotowanie smażonego ryżu wkłada całe serce.  Potem siada i ucina sobie pogawędkę z turystami, którzy dotarli do jej baru z trzema stolikami. Niestety, pani ta jest na Bali raczej wyjątkiem. Na Sumatrze i Jawie spotkałyśmy wspaniałych ludzi. Niektórzy z nich potrafili być momentami męczący, ponieważ tak bardzo chcieli nam pomóc i ugościć w swoim kraju. Jednak dopóki nie dotarłyśmy na Bali, naiwnie wierzyłyśmy, że wszyscy Indonezyjczycy są bezinteresownie przyjaźni. Bali pozbawiło nas złudzeń. Tak nachalnych sprzedawców wszystkiego, co tylko da się sprzedać, nie spotkałyśmy nigdzie poza Indiami. Balijczycy są chyba jeszcze bardziej natarczywi od Hindusów, ponieważ pozwalają sobie na kontakt fizyczny - łapią za ręce, ciągną do swoich sklepów, wciskają w dłonie tandetne pamiątki, a sarongi i materiały zarzucają na ramiona przechodniów, licząc, że jak już coś turysta złapał, to a nuż nie wypuści. Gdy zawodzi się ich nadzieje, bywają naprawdę niemili. Turystyczny obłęd. A nam się wydawało, że to Tajowie i Tajlandia osiągnęli wyżyny turystycznej tandety i arogancji względem gości. Dużo zastanawiamy się ostatnio nad wpływem masowej turystyki na miejsca i ludzi. Niewątpliwie, pieniądze bogatego Zachodu pozwoliły ludziom w wielu biednych krajach żyć na poziomie, o którym ich przodkowie nie mogli nawet marzyć jeszcze 30 lat temu. Niestety, wydaje nam się, że to jedyny wyraźnie pozytywny aspekt tego zjawiska. Wraz z napływem wczasowiczów rosną ceny, ładne dotychczas miejscowości zaczynają się niekontrolowanie rozbudowywać i szybko tracą swój charakter, zwiększa się zanieczyszczenie. Najgorsze jednak jest to, co dzieje się z ludźmi – tracą naturalną otwartość, koncentrując się na tym, w jaki sposób wyciągnąć z białego jeszcze więcej pieniędzy, handlarze i restauratorzy stają się zbyt nachalni w namawianiu na swoje usługi, taksówkarza zapominają najprostszych równań matematycznych i zawsze źle wydają resztę etc. Pobyt w takich miejscach (J: ja mimo wszystko zdecydowanie nie stawiałabym znaku równości między Kutą a Ubud) nie daje żadnej możliwości poznania danego kraju i jego mieszkańców.  Poza tym, nigdy nie byłyśmy w miejscu, do którego zjeżdżają wycieczki z Tui, które byłoby autentycznie ładne. Zazwyczaj jednak wystarczy wyjechać kilkanaście – kilkadziesiąt kilometrów poza turystyczne getta i świat wraca do normy. Nie ma McDonalds’a, a w restauracjach nie serwują spaghetti, za to ludzie są bardziej otwarci, przyjaźni i uczciwi, krajobrazy natomiast równie ładne, a czasami ładniejsze. Kuta i resorty na południu Bali w porównaniu z sennymi wioskami w pozostałych częściach wyspy są tego najlepszym przykładem, podobnie jak to, co dzieje się w Tajlandii. 

14 komentarzy:

  1. Witajcie Kochane, szalone gapjerki :) To ja Andzia (ta od nieboraka) :-)Dziekuję za milusie komentarz na moim blogu - nie wiem jak go wywęszyście ;-), bo ja myślałam, że tak sobie po cichutku siedzę trochę na gapę w Waszym pordóżnym badażu, a tu proszę - zostałam zdemaskowana :-)Jak w ogóle znalazłyście jeszcze czas na to, żeby tam zajrzeć i skrobnąć tych kilka ciepłych słów... Jesteście niesamowite!!! Tak czy owak, ja mimo zdemaskowania i tak sie nie odczepię, ale luz ważę ostatnio trochę mniej więc nie będę Wam za bardzo ciążyła ;-)
    A tak serio, to dziękuję, że jesteście, że piszecie. Ciesze się, że sie na Was natknęłam :-) Teraz piszecie o Bali... To dla mnie niesamowita podróż dzięki Wam. Bardzo chciałam pojechać tam po ślubie - wiem to może takie oklepane - Bali - synonim raju na ziemi i podróż poślubna, ale od bardzo dawna ta wyspa mnie fascynowała i chciałam na własne oczy zobaczyć to wszystko i jeszce więcej co na jej temat przeczytałam. Ponieważ po przyjęciu weselnym musieliśmy podreperować trochę nasz budżet myślałam, że uda nam się to jakoś na początku 2010 roku i żeby mieć choć namiastę podróży poślubnej wybraliśmy się na krótki tygodniowy wypad do Hiszpanii, który był koszmarny (no może nie koszmarny, ale średnio udany) no ale gdyby nie ten wyjazd to nie byłoby żadnej podróży poślubnej, bo w styczniu okazało się, że moje życie ma własny plan... Gdy zachorowałam i było ciężko mój mąż postanowił mimo wszystko zbierać pieniądze na ten wyjazd i powtarzał mi "Zobaczysz, wyjdziesz z tego i zabiore Cię tam, zabiore choćby nie wiem co..." Troche oboje na początku tej moje choroby mysleliśmy o niej chyba zbyt pobłażliwie i to wszystko okazało się trudniejsze niż sądziliśmy, a uzbierane przez męża pieniądze rozeszły sę nawet nie wiadomo kiedy tak jak imarzenia o podróży... Ale najpierw z pomocą przyszedł mój znajomy, który postanowił wysyłając mi zdjęcia ze swoich podróży do Chin - które tez myslałam, że kiedyś zobaczę - zabrał mnie tam wirtualnie, a potem przyszła myśl, żeby w takim razie poszukać innych podróżników, którym będzi emożna się po cichaczu wirtualnie wkraść do bagażu i tak trafiłam na Wasz zwariowany blog :-)Gdy mam chwilkę zapinam pasy, odpalam kompa i już jestem na Bali :-)Zaglądam do Was codziennie - już sie uzależniłam od Was normalnie - i z niecierpliwością czekam na kolejne wpisy. Widzę te wybuchające wulkany i pola ryżowe i tylu ludzi ciekawych spotykam... Cudnie!!!! Równolegle - i to jest w internetowym podrózowaniu najcudowniejsze - jeżdże sobie po Sri Lance, gdzie udały się nasze kozynki ze znajomymi i tez skrobią w czasie tej podróży bloga. Pędźcie, więc pędźcie i piszcie, piszcie, piszcie...
    Ściski cieplusie, choć z mroźnej Warszawy ślę
    Andzia

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytam was systematycznie, dzięki zaangażowaniu wyobraźni także jestem (chociaż częściowo) tam gdzie Wy.Wiele napisano książek o zawłaszczaniu świata przez człowieka, ale dopiero takie naoczne sprawozdania dokumentują siłę (niestety destrukcyjną) tej inwazji. Smutne to bardzo i pesymistyczne. Obserwuję to także wędrując po Polsce...Z podobną do opisanej przez nachalnością tubylców zetknęłam się w Egipcie, głównie w Kairze, ale niewiele brakuje już sprzedawcom pamiątek na Krupówkach w Zakopanem. Jak mi wytłumaczyła Góralka, że cepry przecież po to przyjeżdżają pod Giewont żeby nakupować różności więc trzeba im to umożliwić...
    Pozdrawiam z Krakowa, jescze przez zapowiadanym powrotem zimy
    DW

    OdpowiedzUsuń
  3. Wybaczcie literówki w moim komentarzu...

    OdpowiedzUsuń
  4. To, o czym piszecie to jest wlasnie globalizacja. I jak nie zejdziemy z tych utartych turystycznie sciezek ,to nic sie oswiecie nie dowiemy. Moje Kochane.Piszcie. Jak wytlumaczycie czlowiekowi, ktory tam nigdy nie byl, te rozmaite nazwy [ trzeba je umiejscowic, a anglizmy upolszczyc] to to jest gotowa ksiazka.J.P.

    OdpowiedzUsuń
  5. Tyle miłych słów!! Dziękujemy serdecznie!!!

    An(dz)iu -> jest nam ogromnie miło, że spodobał Ci się nasz blog :) Czujemy się autentycznie poruszone...Jesteśmy też pod wielkim wrażeniem Twojego; powiedzieć, że trzymamy kciuki za skopanie tyłka nieborakowi, to "oczywista oczywistość" :)

    Jeśli chciałabyś usłyszeć/zobaczyć (foto) coś więcej o Bali, chętnie odezwiemy się na priva.

    Uściski,
    JiP

    OdpowiedzUsuń
  6. Wydaje nam się, że zachowanie Balijczyków (i Hindusów) bardziej przypomina to, co się dzieje na sukach w Egipcie, Maroku etc. Najgorsza jest nieustanna atencja i wiara w to, że jeśli się dziesięć razy powtórzy, że towar jest dobry i tani, to nas to bardziej przekona niż gdy usłyszymy to "tylko" trzy razy. Polaków chyba nadal cechuje pewna północna powściągliwość aczkolwiek dawno nie byłyśmy na Krupówkach w sezonie i pewnie nie ma czego żałować :-)

    P i J

    OdpowiedzUsuń
  7. A gdzie dalej po Azji? Australia, Ameryka Południowa, a później? Jakie plany?

    OdpowiedzUsuń
  8. Za dwa dni lecimy do Sydney, ale tylko na tydzień, potem do NZ. Nie wiemy jeszcze na jak dlugo bo nie mamy dalszych biletow. Ale na pewno z NZ musimy sie przedostac do Santiago albo Buenos. I potem Am Południowa, Środkowa i na końcu Północna:-)

    P

    OdpowiedzUsuń
  9. Kochane dziewczyny! ktoś już podniósł sprawę nazw. Dawajcie objaśnienia. Piszecie o jakichś "resortach". U nas to ministerstwo; a tam? I wiele podobnych nazw egzotycznych, których nie sposób przełożyć. Ponadto - piękne zdjęcia z Bali! Dawajcie choćby zdaniowe opisy, co jest na tych zdjęciach? Jakie uprawy, jakie rośliny, potrawy etc. Dzięki! TB

    OdpowiedzUsuń
  10. Słowa lokalne np. warung albo nazwy potraw staramy się zawsze objaśniać gdy podajemy je po raz pierwszy. Pomimo naszych najlepszych wysiłków pewnych anglicyzmów uniknąć nie jesteśmy w stanie. Resort to bardzo elegancki ośrodek wczasowy, typowy dla tropików i całego basenu Morza Śródziemnego - hotel, zawsze z basenem, dobrą restauracją i szeregiem barów, często ze spa, kortami tenisowymi etc. Miejsce, do którego się jedzie na tydzień i zazwyczaj nie opuszcza jego murów. Można spędzić wakacje w resorcie na Bali, w Kenii czy w Turcji i nie zauważyć żadnej różnicy. Gdyby nie klimat, resort pod Berlinem też byłby tym samym i można by tam wysłać niektórych klientów wmawiając im, że są na półkuli południowej. Po polsku słowo resort nie ma właściwego odpowiednika. Nie jest to ośrodek wczasowy, ani elegancki hotel. Wszystkie uprawy na Bali to ryż:-) Ale postaramy się podpisywać więcej zdjęć. Dziękujemy i pozdrawiamy

    JiP

    OdpowiedzUsuń
  11. pamiętacie może miejsca Waszych noclegów?

    OdpowiedzUsuń
  12. Pamiętamy, ale raczej nic godnego polecenia poza miejscami w Ubud i Padangbai, które były urocze ale były to raczej przypadkowo znalezione pokoje, więc nawet trudno podać na nie namiary (typu pan na przystanku autobusowym proponuje nocleg za 12 usd, który okazuje się wspaniały). W Kucie spałyśmy w jakiś hotelach w mieście (drogo), w Denpasar w jakiejś dziurze koło dworca (tani, balia zamiast łazienki) etc.

    J&P

    OdpowiedzUsuń
  13. dziękuję za szybką odpowiedź :) jestem zauroczona Waszym blogiem! napewno to była przygoda życia!:) sama wybieram się na 20 dni na Bali i Jawę (ew. Gili na snorkling)

    OdpowiedzUsuń
  14. Dziękujemy za miłe słowa. Jak wolisz książki od blogów, to jest już wersja drukowana (info na pierwszej strona bloga). Na pewno będziesz się dobrze bawić na Bali i Jawie. My zrezygnowałyśmy z Gili na rzecz Lomboku gdy okazało się, że z 100 turystów na promie 97 jedzie na Gili. Podobno jest tam pięknie ale bardzo, bardzo tłoczno.
    J&P

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.