Conbini to zresztą wielofunkcyjne instytucje – w konkurencyjnym „Lawsonie”, na przykład, opłaciłyśmy bilety autokarowe do Kioto.
***
Na szykownym Roppongi między butikami „Louis Vuittona” i „Armaniego” widziałyśmy sklep z alkoholem - widok nierzadki w Japonii. W sklepie tym jednak, obok szeregu alkoholi z całego świata, w tym wódki Belweder i Żubrówki, stał też… spirytus rektyfikowany 97% z dwujęzycznym napisem „importowana polska wódka”. Boimy się trochę a gardła (i głowy) tych Japończyków, którzy postanowią spróbować tej delicji.
***
Japończycy są mili, uprzejmi, pomocni, przyjacielscy i ogólnie uroczy. Ktoś mógłby nawet pomyśleć, że muszą być nudnawi w tej swojej poprawności. Nic bardziej mylnego - Japończycy mają w sobie sporą dozę szaleństwa i bardzo dużo fantazji. Na pewno też potrafią się bawić jak nikt inny.
Jak już pisałyśmy, duża część młodzieży ubiera się niezwykle kolorowo, choć do szkoły wszyscy chodzą w mundurkach. Po powrocie odbijają to sobie w dwójnasób, ale prawdziwe szaleństwo ogarnia Tokijczyków w niedzielę i nie dotyczy to tylko i wyłącznie młodzieży.
Niedziele celebruje się tu na różne sposoby. O ile w Kioto, kobiety ubrane na co dzień w tradycyjne kimona nie należą do rzadkości, tak w Tokio można je spotkać głównie w niedzielę. Przechadzają się po ulicach, robią zakupy. Tylko wtedy też udało nam się zobaczyć mężczyzn w tradycyjnych strojach. Na co dzień, noszą oni dwa rodzaje ubrań – garnitury pozbawione jakichkolwiek oznak niesubordynacji lub kombinezony robocze ze specjalnymi butami tabi i ręczniczkami na głowie. W niedzielę, niektórzy z nich przywdziewają skarpetki z rozdzielonym dużym palcem, klapki na koturnach, kimona i szereg ściśle określonych dodatków – wśród nich także coś na kształt małej saszetki z materiału. Wygląda to bardzo ciekawie.
To ta stateczna część społeczeństwa. Młode dziewczynki, cosplayerki (dla zainteresowanych: http://en.wikipedia.org/wiki/Cosplay) spotykają się co niedziela w tym samym miejscu, na mostku w Harajuku. Ich stroje, zainspirowane głównie komiksami, są tak szalone i kolorowe, że nie da się tego opisać. Proponujemy wrzucić w googla „cospalyers”, a znajdziecie setki fantastycznych zdjęć. My cosplayerek widziałyśmy bardzo dużo, ale zdjęcia mamy bardzo byle jakie, a to dlatego, że dziewczynki nie chcą być fotografowane. A może chcą, ale wolą się najpierw trochę pokrygować. Gromadzą się w tym samym miejscu od lat. Ba, ich starsze siostry stały tam 10 lat temu. One same spędzają godziny na przygotowaniach, malują się, przebierają, przychodzą w niedzielę na mostek i… obrażają się gdy ktoś chce je sfotografować. Powstaje pytanie – po co tam przychodzą? To, że przebieranie się spełnia jakieś ich potrzeby jest jasne, ale jest ono także połączone z chęcią upublicznienia swojego wizerunku. I to nie w trakcie spaceru po mieście, tylko wielogodzinnego wystawania w miejscu, które od lat stanowi jedną z turystycznych atrakcji Tokio. Jeśli nie chcą zdjęć, dlaczego choć raz nie spotkają się gdzie indziej we własnym sosie (przecież zorganizowanie takiego zlotu w dobie internetu to pestka)?
Zdecydowanie zdjęć nie unikali natomiast Elvisi oraz bohaterowie Grease i to oni właśnie byli najśmieszniejsi i najciekawsi. W sumie też najbardziej zakręceni. Cosplayerki mają po 15 lat, Elvisi i Olivie Newton – John 35 – 50. Spędzają trochę mniej czasu na przebieraniu się, ale nie można ich nazwać zaniedbanymi :). Szczególnie męskie fryzury oraz kobiece spódnice są wyjątkowe. W niedziele zbierają się przy wejściu do parku Yoyogi, koło Harajuku. Najpierw długo trwają przygotowania, picie piwa, ustawianie sprzętu, przebieranki i poprawianie fryzury (grzebień obowiązkowo noszony w tylnej kieszeni spodni). W końcu zaczynają się tańce. Tancerze udają, że nie zwracają uwagi na otaczający ich tłum, ale oczywiście robią przedstawienie dla ludzi zgromadzonych wokół. Elvisi tańczą tylko w męskim towarzystwie (innych Elvisów), bohaterowie Grease w parach, choć kobiety są zdecydowanie bardziej wystylizowane. Obydwie grupy pląsają w rytm japońskich przebojów, nie słychać za to w parku Yoyogi hitów prawdziwego króla rock and rolla. Wszystko to razem jest dosyć zabawne i można długo siedzieć i obserwować ich występy. Chciałyśmy wkleić filmiki, ale okazało się to niemożliwe (zapewne ze względu na za słabe łącze internetowe). Wrzucamy zatem parę zdjęć.
Powyższe przedstawienia można oglądać przed bramą parku, a w środku już czekają koleje grupki freaków. Dla nas, wielbicielek zwierzątek wszelkich poza robalami i gołębiami, ten odpał jest akurat w pełni zrozumiały, ale dla wielu ludzi może być szokujący. Chodzi bowiem o Japończyków i ich pieski. Zwykle są one miniaturowe - yorki, pinczerki i inne maleństwa. Ma to sens, przy miejscowych mieszkaniach, gdzie duży pies mógłby zająć półtora pokoju. Zabawne jest to, że każdy z tych malutkich sierściuszków jest tak wypieszczony, tak wycackany, że niejedna elegantka chodzi do fryzjera rzadziej niż on. Poza fryzjerem mają setki kreacji (najdziwniejszy był strój królika). Na czubach główek lub w uszkach mają poprzyklejane kwiatki, ozdoby, kokardki. W przeciwieństwie do normalnych psów, nie lubią chodzić. Gdy jechałyśmy do Kamakury, do wagonu wsiadły dwie kobiety z dużym wózkiem przykrytym kocykiem. Zerwałyśmy się, żeby ustąpić miejsca młodej mamusi, która to z kolei rzuciła się na nas i zaczęła nas z powrotem usadzać na siedzeniach, mówiąc do nas dużo po japońsku. Nastąpiło zamieszanie, które zostało wyjaśnione dopiero gdy „młoda mamuśka” odsłoniła wózek. Siedział w nim na poduszce… piesek. Słodki, pięknie ubrany, prosto od fryzjera. Był tak śmieszny, że machałyśmy do niego jak idiotki przez oddzielającą go od nas osłonkę. A potem zaczęłyśmy obserwować zwyczaje spacerowe japońskich psów. Duże chodzą. Małe są wożone. Zawsze. Z wózka schodzą na siusiu i natychmiast do niego wracają. Niektóre są też noszone w chustach na piersiach, takich, które są w Europie promowane jako naturalny sposób noszenia niemowlęcia. Ale w parku Yoyogi widziałyśmy scenę, która przebiła pozostałe. Pieski (dwa w wózku, reszta w nosidle), zostały przywiezione na „spacer”, a następnie ich pani robiła im zdjęcia na tle krzaków róż. Pan ustawiał wózek odpowiednio do światła, przesuwał pod ładniejszy krzak róż a pani pstrykała fotki. Staramy się to pokazać poniżej, choć zdjęcia robione z ukrycia są byle jakiej jakości.
Odpalona ta Japonia :-)
OdpowiedzUsuń