Z pośród słynnych chińskich zabytków widziałyśmy Zakazane Miasto, Mur Chiński i Armię z Terakoty (plus dziesiątki świątyń, pagód, posagów Buddy, pawilonów i ogrodów.) Szczególnie te ostatnie są wyjątkowo godne uwagi, ponieważ są wcieloną harmonią, tworem idealnym, gdzie każdy kamień ma swoje miejsce i ogromne symboliczne znaczenie, a każde drzewo rośnie dokładnie tak jak powinno, aby tworzyć spójną kompozycję z resztą otoczenia. Chińskie ogrody są wspaniałe, choć podobnie jak cała reszta Chin - lekko nieludzkie. Nie ma w nich krzty szaleństwa ani fantazji. Wszystko jest dokładnie, matematycznie wyliczone. I wypielęgnowane tak, że ogrody Wersalu mogą się schować. W ogóle Chiny są bardzo czyste. Nie dotyczy to wprawdzie powietrza ani wody (największa liczba zanieczyszczeń chemicznych na świecie), ale miasta są dopieszczone i wypielęgnowane. Szczególnie te na pokaz, jak Pekin i Szanghaj. Jednak i w pozostałych jest czysto, a ulice są sprzątane na okrągło. Gdy wysiadłyśmy z pociągu w Pekinie, pierwszym chińskim widokiem jaki zobaczyłyśmy, była armia ludzi w kombinezonach roboczych czyszcząca na kolanach plac przed dworcem z błota, gum do żucia i innych zabrudzeń.
Kolejnym miastem do którego dotarłyśmy był Szanghaj. Gdyby ktoś miałby w życiu zobaczyć jedno jedyne miasto poza Europą, powinien to być właśnie Szanghaj. Miasto przyszłości o nowoczesnej architekturze przebijającej wszystkie inne słynne miast wieżowców takie jak Hongkong czy Tokio oraz nadal imponujących budynkach z czasów świetności handlu opium, które są mieszanką Nowego Jorku z lat 30-tych, architektury francuskiej i angielskiej. Wszystko to, w zaskakujący sposób, nie tworzy kiczowatej mieszanki tylko wielkie, nowoczesne miasto z pięknym architektonicznie centrum i przyjemnymi przedmieściami (a nie obskurnymi,jak to często bywa). Dodatkowo, jeśli ktoś kocha zakupy, to powinien poczuć się w Szanghaju jak w raju. My nie kochamy, więc trochę nam te wszechobecne Prady, Vuittony, Gucci, zarówno prawdziwe jak i podrabiane, drażniły. Ale można to oczywiście znieść.
Jak wspomniałyśmy, Pekin jest piękny, a Zakazane Miasto oszałamia rozmiarem, urodą pałaców, ogrodów i przepychem. Wielki Mur natomiast jest turystyczną atrakcją, trochę w stylu Disneylandu. Autokary zwożą tysiące ludzi, którzy pomiędzy pokrzykiwaniami sprzedawców jedzenia oraz wszelkiego badziewia (mały mur z plastiku, figurka Mao, t-shirt, czapeczka z czerwoną gwiazdą, etc.) wchodzą na mur, przechodzą po nim 100 metrów, robią sobie pamiątkowe zdjęcie i zbiegają na dół, żeby coś zjeść. Takich miejsc, w których mur został odbudowany, wokół Pekinu jest kilka. W pozostałych jest często tylko kupą kamieni, choć w tych odbudowanych rzeczywiście imponuje wielkością i potęgą. Są też miejsca na tyle odległe od głównych wejść i o podejściu tak stromym, że przejście 200 metrów wymaga nie lada wysiłku, dzięki czemu można być na murze właściwie samym. W oddali widać miejsca, na które można wjechać kolejką linową, i w których kłębią się tysiące ludzi. Kilometr dalej i kilkaset metrów wyżej, jest natomiast pusto i nawet na chwilę można zapomnieć, że jest się w Chinach.
Dla P najbardziej przereklamowaną atrakcją Chin jest Armia z Terakoty. Abstrahując od jej wyjątkowej historii i archeologicznego znaczenia, jest to rzecz wyjątkowo mało imponująca. Żołnierzy odkopanych i odrestaurowanych jest stosunkowo niewielu, dwa z trzech budynków mieszczą jedynie pole przyszłych wykopalisk, więc można sobie zobaczyć jak wygląda zakopana armia. Odkopani żołnierze są mali i ogląda się ich z daleka. Trochę bez sensu, za to daleko i drogo. Ale to zdanie odosobnione, bo J to uważa, że Terakotowa Armia jest przepiękna, a historia jej powstania niezwykła – najlepsi artyści przez większość swego życia (36 lat) pracowali nad najniezwyklejszym grobowcem wszech czasów, nie wiedząc, że po jego ukończeniu spotka ich w nim również śmierć (by nie zdradzili tajemnic miejsca pochówku cesarza.)
Byłyśmy w okropnych miastach przemysłowych (Datong), w których nawet przy najszczerszych chęciach nie znajdzie się jednej ładnej ulicy, w perełkach jak Pingyao i nowoczesnych miastach z pozostałościami dawnych zabytków jak Xi’an. Każde z nich było inne, każde na swój sposób ciekawe. Wklejamy trochę zdjęć - może przynajmniej częściowo oddadzą to, co widziałyśmy. W kolejności: ręcznie wykute jaskinie z posągami Buddy z V wieku n.e. (Datong); Pingyao, Xi’an.
Kolejnym miastem do którego dotarłyśmy był Szanghaj. Gdyby ktoś miałby w życiu zobaczyć jedno jedyne miasto poza Europą, powinien to być właśnie Szanghaj. Miasto przyszłości o nowoczesnej architekturze przebijającej wszystkie inne słynne miast wieżowców takie jak Hongkong czy Tokio oraz nadal imponujących budynkach z czasów świetności handlu opium, które są mieszanką Nowego Jorku z lat 30-tych, architektury francuskiej i angielskiej. Wszystko to, w zaskakujący sposób, nie tworzy kiczowatej mieszanki tylko wielkie, nowoczesne miasto z pięknym architektonicznie centrum i przyjemnymi przedmieściami (a nie obskurnymi,jak to często bywa). Dodatkowo, jeśli ktoś kocha zakupy, to powinien poczuć się w Szanghaju jak w raju. My nie kochamy, więc trochę nam te wszechobecne Prady, Vuittony, Gucci, zarówno prawdziwe jak i podrabiane, drażniły. Ale można to oczywiście znieść.
W Szanghaju poszłyśmy na Expo. Nie miałyśmy tego w planach, ponieważ byłyśmy przekonane, że byłaby to dla nas zbyt droga impreza. Organizatorzy wymyślili jednak tzw. wejście wieczorne, czyli bilet za ok. 10 euro uprawniający do wstępu na teren Expo po 17- tej. Szanghaj żyje Expo, a my dzięki niemu właśnie mogłyśmy w Szanghaju odetchnąć. Miasto jest dosłownie zalane setkami tysięcy wolontariuszy, którzy stoją na niemalże każdym rogu ulicy i mają za zadanie uczynić Szanghaj najbardziej przyjaznym miastem świata. Duża część wolontariuszy to uczniowie i studenci mówiący jako tako po angielsku. Nie potrafimy wyrazić, jak wielką czyni to różnicę. Załatwienie wielu rzeczy niewykonalnych w innych częściach Chin, w Szanghaju stało się dziecinnie łatwe dzięki tym właśnie wolontariuszom.
Chińczycy szczycą się tym, że szanghajskie Expo jest największym w historii. To prawda - dziennie odwiedza je pół miliona ludzi. Jest w tym jednak pewien trik. Żadne z państw, które wcześniej organizowały światowe Expo, nie zwoziło autokarami setek tysięcy robotników, którzy w nagrodę za dobre wyniki pracy – zamiast pojechać do Pekinu jadą teraz na Expo. Czy Portugalczycy lub Niemcy mogli podbić licznik wizyt o paręnaście (a może nawet kilkadziesiąt) milionów wręczając przodownikom pracy wejściówki? Welcome to China.
Na temat Expo mamy podobnie rozbieżne zdania jak na temat terakotowej armii:
P: Jest to kompletnie bez sensu i niczemu nie służy. Na Expo nie prowadzi się raczej rozmów handlowych, to raczej rodzaj konkursu piękności – kto przygotuje ładniejszy i ciekawszy pawilon. Kompletna strata pieniędzy, energii i czasu. Chińczykowi jest wszystko jedno czy odwiedza pawilon polski czy islandzki. Ważne, żeby filmiki były ładne. Największy zachwyt wzbudzały pawilony, w których działo się coś ciekawego np. puszczano film w 3-D albo można było się pobawić układaniem zdjęć na ekranie komputera. Najpiękniejszy z tych, które zobaczyłyśmy – pawilon norweski – był zbyt wyrafinowany dla przeciętnego odbiorcy. Nieliczni Chińczycy, którzy jednak go postanowili odwiedzić, przechodzili prze niego błyskawicznie nie zatrzymując się właściwie ani na chwilę. A było przy czym. A wiecie czemu nieliczni? Bo pawilon norweski ewidentnie był bojkotowany. Pojawili się przed nimi zapewne jedynie ci Chińczycy, którzy nie słyszeli o Noblu i nie wiedzą jak bardzo ostatnio Norwedzy zdenerwowali chińską partię komunistyczną.
J: Mnie idea EXPO dość się podobała, do ubijania konkretnych interesów i nawiązywania kontaktów służą targi i wystawy tematyczne. Zadaniem EXPO jest promowanie kraju jako takiego, narodowy branding, gdzie każde państwo jest swoistą marką, która ma się po takiej wystawie dobrze ludziom kojarzyć, bo to może przełożyć się na różne płaszczyzny życia – turystykę, eksport, etc. Myślę, że również jest to bardzo ważna rzecz. A na zupełnie innej płaszczyźnie, wydaje mi się, że polski pawilon był na prawdę dobry.
Na koniec ciekawostka. Chińczycy, na swoich ponad tysiąckilometrowych trasach z miasta A do miasta B, wymyślili autobusy sypialne (nie są jedyni na świecie, Chilijczycy i Argentyńczycy tez mają autobusy sypialne, tylko trochę inne). W autobusie znajdują się trzy rzędy leżanek, każdy rząd piętrowy. Leżanki są w zdecydowanie chińskim rozmiarze, więc jeśli ktoś ma ponad 160 cm wzrostu nogi mu się nie mieszczą. Ale i tak jest to lepszy sposób na spędzenie dwudziestogodzinnej podroży niż siedzenie w fotelu.
Blog się zbiesił i nie zamieszcza zdjęć robionych w pionie (tzn. zamieszcza, ale obraca je do poziomu). Jako, że nasze najlepsze zdjęcie autobusu jest zrobione w pionie, poniżej J na autobusowej leżance; dolnej, nad nią był drugi poziom.
Na koniec ciekawostka. Chińczycy, na swoich ponad tysiąckilometrowych trasach z miasta A do miasta B, wymyślili autobusy sypialne (nie są jedyni na świecie, Chilijczycy i Argentyńczycy tez mają autobusy sypialne, tylko trochę inne). W autobusie znajdują się trzy rzędy leżanek, każdy rząd piętrowy. Leżanki są w zdecydowanie chińskim rozmiarze, więc jeśli ktoś ma ponad 160 cm wzrostu nogi mu się nie mieszczą. Ale i tak jest to lepszy sposób na spędzenie dwudziestogodzinnej podroży niż siedzenie w fotelu.
Blog się zbiesił i nie zamieszcza zdjęć robionych w pionie (tzn. zamieszcza, ale obraca je do poziomu). Jako, że nasze najlepsze zdjęcie autobusu jest zrobione w pionie, poniżej J na autobusowej leżance; dolnej, nad nią był drugi poziom.
zdjęcia się nie wkleiły:-(
OdpowiedzUsuńDrogi Komentatorze- pisanie tego bloga to męka. Zanim wkleimy zdjęcia musimy opublikować posta, dopiero potem doklejać powoli zdjęcia. Trwa to długo i czasami post będzie wisiał dosyć długo bez zdjęć zanim uda nam się je dokleić. Prosimy więc o wyrozumiałość. Paulina
OdpowiedzUsuńChciałem dokleić moje foto z Chin ale nie ma jak
OdpowiedzUsuń