środa, 11 maja 2011

Salkantay



Jadąc do Peru wiedziałyśmy, że do Machu Picchu nie chcemy jechać pociągiem z tłumem turystów, tylko dojść tam na piechotę, przez góry. Wiedziałyśmy jednak również, że na legendarny Inka Trail, biegnący dawnym szlakiem Inków, trzeba zapisywać się z co najmniej z półrocznym wyprzedzeniem. My natomiast, do połowy kwietnia, nie miałyśmy zielonego pojęcia, kiedy możemy pojawić się w Cuzco. Poszperałyśmy w internecie i znalazłyśmy Salkantay trek. Nie prowadzi drogą Inków, nie ogląda się ruin, za to jest to szlak niesłychanie krajobrazowy, dłuższy i trudniejszy od Inka Trail. Trwa pięć dni, najwyższa pokonywana wysokość to 4600 m.n.p.m. Wszystko to bardzo przypadło nam do gustu. Poza ceną. Blisko 500 dolarów od osoby. Znowu poszukałyśmy, popytałyśmy na forach i uzyskałyśmy potwierdzenie, że w Cuzco możemy kupić trek za pół ceny i to niemalże od ręki, czyli z możliwością wyruszenia w góry w ciągu następnych 2-3 dni. Potwierdziło się to w Cuzco. 4 maja wyruszyłyśmy na tzw. Salkantaya. Nie mylić z samym szczytem widocznym na zdjęciu powyżej.

Salkantay był wspaniałym doświadczeniem, łatwiejszym niż się spodziewałyśmy. Prawie tygodniowa aklimatyzacja w Cuzco zrobiła swoje i dzięki niej weszłyśmy na 4600 m n.p.m. bez żadnych problemów. Powoli, krok po kroku, znosząc zimno z godnością, przeszłyśmy cały trek z czego jesteśmy dosyć dumne, ponieważ z naszej 11-to osobowej grupie nie wszyscy dawali sobie radę. Wynikało to jednak z tego, że niektóre osoby idąc na Salkantaya nie miały zielonego pojęcia, dokąd się wybierają, na jaką wysokość idą, czego powinny oczekiwać od trasy etc. Nie jesteśmy w stanie tego pojąć, ale wiemy od dawna, że ludzie są dziwni.

Początek trasy to marsz przez rejony, których niektóre krajobrazy zbliżone są do naszych Beskidów (tylko mających po 3000 m n.p.m.), następnie przez wysokie góry o charakterze alpejskim, po to, aby ostatniego dnia zejść do dżungli. Czwartego dnia dotarliśmy do Aguas Calientes, sztucznego miasteczka u podnóży Machu Picchu. Hotele, turystyczne knajpy i ceny napompowane do granic absurdu. Należałoby unikać tego miejsca. Niestety, nie da się. Nawet jeśli schodzi się z gór prosto do Machu Picchu, następnie trzeba zejść do Aguas Calientes. „Uroki” masowej turystyki. 

Dzień 2
Najwyższy punkt na szlaku
Jeszcze wysokie góry...

.. za chwilę dżungla i upał
 

Cztery dni treku przez góry wokół Machu Picchu nie przygotowały nas jednak na wejście do legendarnego miasta Inków. Można tam wjechać autobusem lub wejść o dowolnej godzinie. Wszyscy jednak startują w środku nocy. Dlaczego? Każdy kto widział klasyczne zdjęcia z Machu Picchu, wie, że o jego uroku świadczy głównie wysoka góra o stożkowatym kształcie wznosząca się nad ruinami. To Huayna Picchu. Limit wejść na górę wynosi 400 osób dziennie, z czego 200 osób wchodzi o 7 rano, następna grupa o 10 - tej. Wszyscy chcą wejść o 10-tej, ponieważ o 7-ej nad Machu Picchu wiszą chmury i widoki z wysokich gór są raczej nieciekawe. W związku z tym, od 3 nad ranem z Aguas Calientes wychodzą grupy, które po 20 minutach zatrzymują się przed bramą zamkniętego mostu prowadzącego do drogi na Machu Picchu. Most otwierają o 5 nad ranem, autobusy wożące turystów wyjeżdżają około 5.30 z Aguas Calientes. Potrzebują 20-30 minut aby dotrzeć na szczyt, piechurzy około godziny. Czasami most otwierają chwilę wcześniej. W naszym przypadku była to 4.50. W tym momencie zaczął się szaleńczy bieg pod górę. Pierwsze 200 osób zdobywa puchar w postaci stempla na bilecie zezwalającego na wejście na Huayna Picchu o 10 rano. Dlatego ten bieg ma takie znaczenia. Ci, którzy wjadą autobusem mają bardzo małe, lub żadne, szanse aby dostać prawo wejścia o 10-tej. Wejście do Machu Picchu jest ekstremalnie strome i prowadzi po bardzo nierównych schodach. Bieg po nich jest wykańczający. Dwa razy musiałyśmy się zatrzymać (co oznaczało przepuszczenie kilku osób), ale gdy wyminęłyśmy parę izraelskich młodzieńców (czyli żołnierzy po trzyletniej służbie wojskowej) dodało nam to sił. Dobiegłyśmy na szczyt i dostałyśmy nasze stempelki. Byłyśmy jednak pół trupami. Po chwili zaczęliśmy zwiedzanie ruin. O 9.30 temperatura osiągnęła apogeum. Gdy o 10 zaczęłyśmy wspinać się na Huayna Picchu, pot lał się z nas strumieniami, a wyrównanie oddechu wydawało się wyzwaniem ponad nasze możliwości. Wejście na górę okazało się być ekstremalnym wysiłkiem, jednak głównie ze względu na upał. Samo podejście jest dosyć strome, aczkolwiek wszystkie znane nam przewodniki mocno przesadzają opisując je jako niebezpieczne, mocno wyeksponowane etc.

Machu Picchu nas nie rozczarowało, wejście na Huayna Picchu dało nam ogromną satysfakcję, choć nocy bieg pod górę zapamiętamy na długo, jako jedno z bardziej ekstremalnych doświadczeń tej podróży.

Lamy są atrakcją MP



Droga do inkaskiego mostu jest dużo bardziej wyeksponowana niż Huayna Picchu
Widok z Huayna Picchu. Zygzak to droga dla autobusów, szlak dla piechurów przecina ją niemalże pionowo
Bardzo strome zejście z Huayna Picchu

5 komentarzy:

  1. to już prawdziwa górska przygoda. A i rekord wysokości imponujący. Na tej wysokości oddech
    już nie wraca po kilku głębszych sapnieciach.
    Na pewno wiedziałyście, że trzeba pić wiecej
    niż normalnie,...Justna może już wrócisz, bo
    mój hiszpański tragiczny. Kaska

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziewczyny - gratulujemy i podziwiamy. nie mogę pojąć, że po tylu miesiącach "poniewierki" turystycznej macie jeszcze tyle sił na takie ekscesy turystyczne. Ale i trochę zazdrościmy.
    Przyjaciele z Warszawy

    OdpowiedzUsuń
  3. Gratuluje zwyciestwa z izraelskimi zolnierzami. Ale macie kondycje!!! J.P.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękujemy serdecznie! Powrót do Wawy w sumie już bliżej niż dalej :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziewczyny podziwiam i zazdroszcze...niektórzy muszą się męczyć na pracowniczych wyjazdach integracyjnych...nuda i same bufony...a u Was jak w raju:). Pozdrawiam Anna B. z Łodzi

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.