piątek, 22 kwietnia 2011

La Serena

Do miejscowości La Serena dotarłyśmy, zwabione zachwytami nad tym najpiękniejszym, ponoć, chilijskim miasteczkiem. Cóż, nie po raz pierwszy sprawdziło się w naszym przypadku przysłowie, że o gustach się nie dyskutuje. My La Serenę określiłybyśmy jako… dość ładną. Abstrahując od architektury, jej atmosfera nijak ma się do kreatywnego Valparaiso. W sumie, miejscowość ta jest dokładnie taka, na jaką wskazywałaby jej nazwa (hiszp. serena = spokojna). Może to właśnie dlatego, chętnie osiedlają się tu amerykańscy emeryci, dla których wybudowano nowoczesne apartamentowce wzdłuż plaży. Również hostel, w którym się zatrzymałyśmy, budzi w nas mieszane uczucia. Wprawdzie prowadzony jest przez najmilszą rodziną świata (serio), niemniej w sposób tak nieudolny, że ręce opadają. Nasza gospodyni i jej synowie tak oddani są przyjaźnieniu się z gośćmi dniem i nocą ( z naciskiem na drugą połowę doby), że ciężko odciągnąć ich od wina i zabawy, aby doprosić się o cokolwiek. Najczęściej słyszymy „nie ma” albo „skończyło się”. Self-explanatory, jak powiedzieliby Anglicy. I tak, jak u kandydata Kononowicza, rzeczywiście, niedługo „nie będzie (tu) niczego”. Obecnie brak ciepłej wody (zepsuło się), komputera (jak wyżej), nie ma śniadań, nie ma prania, nie ma patelni, nie ma mikrofali, papieru toaletowego, kawy, ani zapałek. Trzy ostatnie produkty oczywiście skończyły się. Jest za to więcej rezerwacji niż dostępnych pokoi. Jest też inwentarz żywy - podejrzewamy niestety obecność pluskiew.
Chcemy być jednak sprawiedliwe - pobyt w La Serena zdecydowanie uznajemy za bardzo udany, a powodów jest ku temu kilka. Miłośników literatury, zainteresuje być może fakt, że niedaleko, w malutkiej wiosce Montegrande, położonej na wzgórzu nad miasteczkiem Vicuña (60km stąd), mieszkała i uczyła Gabriela Mistral – wybitna chilijska poetka, uhonorowana w 1945 nagrodą Nobla. Po samobójczej śmierci ukochanego, artystka poświęciła się pracy pedagogicznej z dziećmi, za co po dziś dzień jest w Chile niezmiernie szanowana. Zarówno jej dom, szkołę, jak i grób w Montegrande można odwiedzić, co też miałyśmy uczynić, ale niestety żadna siła nie mogła nas dziś rano wyciągnąć z łóżek. I to bynajmniej nie dlatego, że zbytnio wczoraj zabalowałyśmy. Wręcz przeciwnie. Do późnych godzin nocnych, oddawałyśmy się, bowiem… zadaniom naukowym, ot co! Rzecz miała miejsce w pobliskim obserwatorium astronomicznym, Mamalluca (również pod Vicuñą). Okazało się, że ze względu na wyjątkową suchość powietrza i minimalne zachmurzenie, Chile jest jednym z najdoskonalszych miejsc do badania nieba. To właśnie tu powstaje obecnie największy teleskop świata – przekrój jego największego lustra będzie mierzył, bagatela, 42 metry. Na prawdziwą ironię zakrawa fakt, że z wyjątkiem wczorajszego dnia, chmury wiszą nad La Serena non stop. Na szczęście nam udało się wstrzelić w jednodniową, słoneczna dziurę i odbyć naszą wycieczkę piękną, gwieździstą nocą. W pobliżu La Serena znajduje się kilka obserwatoriów naukowych, zbudowano jednak także parę komercyjnych. Mamalluca jest jednym z nich. Co ciekawe, jeden z jej budynków ochrzczono imieniem M.Kopernika, o czym zaświadcza tablica wmurowana m.in. w imieniu polskiego rządu. Wizyta w tym miejscu jest rzeczywiście fantastyczna. W jej trakcie, przewodniczka, przy użyciu niesamowitego, supermocnego laseru - wskaźnika, pokazuje różne gwiazdy, konstelacje i mgławice na niebie, po czym obserwuje się je przez różne teleskopy. Mnie (J) najbardziej spodobał się tzw. Fałszywy Krzyż Południa, który wpisany jest w… gwiezdne serce. Niestety można go podziwiać tylko na półkuli południowej. Najniezwyklejsze w obserwacji gwiazd jest to, że patrząc na nie, zawsze widzimy obraz z przeszłości – część z nich mogła wybuchnąć, zniknąć, wszystkie zaś na pewno zmieniły już swoje położenie. Ich obraz dociera do nas jednak ze znacznym opóźnieniem.
Możemy tylko powiedzieć, że nam wyprawa ta spodobała się tak bardzo, że zaraz po zakupieniu mini ogródka zen, który wpadł nam w oko w Japonii, myślimy o nabyciu małego teleskopu :-). Póki, co możemy tylko polecić superfajne, darmowe oprogramowanie do obserwacji i rozpoznawania gwiazd z dowolnego punktu ziemi, Stellarium (do pobrania także w polskiej wersji) oraz pokazać zdjęcie Saturna, zrobione zwykłym aparatem przy użyciu teleskopu, przez który mogliśmy podziwiać tę planetę.



Inną pobliską atrakcją La Serena jest jej bliźniacze miasteczko, Coquimbo. Mimo że również nie zachwyciło nas szczególnie swą architekturą, stragany na targu rybnym w miejskim porcie wywarły na nas jak najlepsze wrażenie ;-). Można na nich nie tylko zrobić zakupy, ale i zjeść najwymyślniejsze ryby i owoce morza. Hitem naszego obiadu były locos (hiszp. loco = szalony; nazwa łacińska stwora to conchelapas conchelapas) - olbrzymie morskie ślimaki, serwowane z majonezem (pierwsze zdjęcie). Miła odskocznia od okropnego argentyńskiego i chilijskiego jedzenia, o czym wkrótce...





1 komentarz:

  1. Dziewczyny, jak tam? Wszystkiego Naj bo tu wiadomo - wierzący nie wierzący - wszyscy w szale świąt i życie zamiera....a ja zgłębiam nieruchomości:) Zatem ciepłe pozdrowionie z zalanej słońcem Warszawy gdzie wiosna się panoszy na całego! Całusy i see u soon! Irma

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.