środa, 27 kwietnia 2011

Argentyna i Chile – varia

Obiecałyśmy powiedzieć coś o kuchni w Argentynie i Chile. Właściwie nie ma jednak o czym pisać. Trudno wyobrazić sobie jedzenie równie nudne i byle jakie jak to, którym zajadają się mieszkańcy tych dwóch krajów. Argentyna ma swoją wołowinę, Chile nie słynie właściwie z niczego, aczkolwiek, churrasco, czyli mięso pieczone na ogniu, jest narodowym przysmakiem w obydwu krajach. Churrasco to nie tylko wołowina, lecz w zasadzie każdy rodzaj mięsa opiekany na ogniu. Nasz problem z tym przysmakiem polega na tym, że nasza mięsożerna połowa, czyli J, zdecydowanie nie gustuje w takiej metodzie przyrządzania mięs. Na jej obronę należy dodać, że jedyną znaną Argentyńczykom przyprawą (u Chilijczyków jest znacznie lepiej) jest sól, dodawana za to w zastraszającej ilości. Nie należy więc tu liczyć na dobrze zamarynowane mięsiwa z ziołami, pieprzem lub innymi aromatycznymi przyprawami. Churrasco zdecydowanie nie jest również codziennym daniem ani Argentyńczyków, ani tym bardziej Chilijczyków. Jest to potrawa świąteczna, nienależąca bynajmniej do najtańszych. Co jedzą więc otaczający nas lokalsi na co dzień? Argentyńczycy pochłaniają kotlety, kotlety i jeszcze więcej kotletów, które czasami przegryzają pizzą. Chilijczycy, oprócz kotletów, konsumują hot-dogi, hamburgery, pizzę i czasami ryby. Wspomniane kotlety robione są z wołowiny, cielęciny i wieprzowiny, zawsze jednak jest to mięso rozbite na cieniutki płatek i bogato obtoczone w panierce. Do tego potężna porcja ziemniaków w postaci frytek lub puree. W Argentynie danie określane jako „sałata” albo nie występuje w ogóle, albo podawane jest jako kawałki pomidora z cebulką. W Chile je się zdecydowanie więcej warzyw, ale również tutaj najczęściej w tej postaci. Wszystko to nie jest niesmaczne, ale nudne i byle jakie - takie stołówkowe jedzenie.

Obydwa kraje mają linię brzegową długości kilku tysięcy kilometrów, ale kupno jakichkolwiek ryb, poza mrożoną kostką z dorsza, jest w Argentynie niemalże niemożliwe. W Buenos Aires znalazłyśmy jeden sklep rybny, w którym, poza tuńczykiem w puszce, nie dało się kupić nic świeżego i zachęcającego. W knajpkach również można dostać czasem dorsza w panierce, czyli przygotowanego w ten sam, „wyszukany” sposób, jak lokalne kotlety.

W Chile sytuacja na pozór jest zasadniczo inna. Owoce morza poławia się w dużych ilościach, można je dostać na targach i w sklepach. Nie przekłada się to jednak na codzienną dietę Chilijczyków. Tu nadal króluje kawałek dorsza w panierce. Bardziej wyszukane specjały można dostać tylko w nielicznych restauracjach, specjalizujących się w owocach morza. Takie przybytki pojawiają się jednak z rzadka. Dotychczas udało nam się je znaleźć tylko w Santiago, La Serenie i Coquimbo.

Pomimo silnych wpływów włoskich (szczególnie w Argentynie), na podawane w tutejszych knajpkach makarony należy spuścić miłosierną zasłonę milczenia. Argentyńczycy są dumni ze swojej pizzy, która rzeczywiście jest jednym z dwóch głównych dań ich diety (obok kotleta, oczywiście :-). Trzeba im przyznać, że pizza rzeczywiście jest przygotowywana „na bogato”, z ogromnymi ilościami sera i innych dodatków. To, co nie przypadło do gustu P to bardzo grube, bułowate ciasto. Baza argentyńskiej pizzy przypomina jej dania z mrożonki i jej zakup zazwyczaj kończył się zjedzeniem wierzchu i pozostawieniem grubej buły na talerzu. J twierdzi, że P jest zdecydowanie zbyt wybredna, ale sama przyznawała, że ilość soli, dodanej choćby do sera, ciężko zaakceptować :-)

W obydwu krajach podstawową formą przekąski są empanadas - rodzaj dużego pieroga z nadzieniem, zazwyczaj mięsnym (w Argentynie jedyna występująca opcja, w Chile pojawiają się też empanady z kozim serem, warzywami lub owocami morza). Empanada może być dziełem sztuki kulinarnej, niestety bardzo rzadko takowym się staje. Świeżo wyjęta z pieca lub zdjęta z patelni (istnieje szereg rodzajów empanad, z których niektóre są pieczone, inne smażone w głębokim tłuszczu), z dobrze przyrządzonym nadzieniem, dosłownie rozpływa się w ustach. Zazwyczaj jednak, empanady leżą, niestety, na sklepowych półkach godzinami (jeśli nie dniami), przez co są suche, twarde i paskudne.

No i tak się właśnie męczymy kulinarnie od ponad pięciu tygodni. Właściwie zrezygnowałyśmy ze stołowania się na mieście i gotujemy prawie wszystkie posiłki same. Jednak dopiero w Chile mamy z czego. Sklepy w Argentynie, szczególnie w głębokiej Patagonii, wyglądają jak z czasów wojny – tylko makaron, ryż i puszki. W Chile wreszcie pojawiły się warzywa. Raz zrobiłyśmy nawet furorę w hostelowej kuchni, przyrządzając sobie boczniaki z pak choi :-). Najgorsze jest jednak to, że pod względem kulinarnym w Peru i Boliwii wcale nie będzie lepiej…

Empanada
Jedyna ryba w całym Chile usmażona bez panierki
Standardowo jednak dorsz jest mocno poniewierany-panierowany
 ***

Argentynę i Chile, kraje relatywnie zamożne i rozwinięte, charakteryzuje występowanie pewnego zjawiska, którego skala przekracza wszystko, co można zobaczyć w najbiedniejszych rejonach świata, takich jak Indie, Mongolia, kraje afrykańskie czy Indonezja. Chodzi mianowicie o bezpańskie psy. Jest to równie trudne i ciężkie dla miłośników zwierząt (do których się zaliczamy), jak i dla osób, które psów nie lubią lub się ich boją. Te dwa potężne kraje (z naciskiem na Chile), dosłownie zalane są sforami bezpańskich zwierzaków, które zalegają na każdej ulicy i placu od Santiago po maleńkie mieściny Patagonii czy pustynnej północy (w Buenos Aires bezdomnych psów jest zdecydowanie najmniej, co zapewne wynika z polityki władz miasta; nie chcemy wiedzieć na czym dokładnie ona polega). Psy te zazwyczaj są potężne, owczarko, labradoro i mastifo podobne. Większość jest przyjazna i lgnie do ludzi, licząc na jedzenie. Agresywne są jedynie w stosunku do siebie, często, w nocy, można obserwować jak walczą o żywność i strefy wpływów. Potrafimy sobie jednak wyobrazić przerażenie bojącej się psów osoby, za którą nieustająco podążają trzy potężne psiska. Większość zwierząt jest chora, ma przetrącone łapy, rany na ciele etc. Stanowią naprawdę smutny widok. W naszym przypadku stały się przyczynkiem do małej awantury. P, wyjątkowo czuła na krzywdę zwierząt (chlipała nawet w autokarze na filmie o psie Hachiko, ku przerażeniu obsługi :-), w każdym mieście kupowała najtańsze parówki i dokarmiała bezdomne psy, które następnie podążały za nią w szeregu. J, również nieobojętna na psią krzywdę, dostawała jednak szału, ponieważ pomiędzy zwierzętami dochodziło do ostrych spięć, walk etc, a wszystko to pod naszymi nogami. Gdy w La Serenie „zaadoptowała” nas amstafo-podobna suka z cieczką, która, szczerząc potężną zęby, odpędzała stada swoich adoratorów, nie odstępując jednak P ani na krok, J powiedziała stop. Od tygodnia nastąpiła więc przerwa w dokarmianiu psów, która zapewne jednak długo nie potrwa.

Cały ten, naprawdę poważny problem, można by załatwić w prosty sposób – kastrując samce. W ciągu kilu lat populacja bezpańskich zwierząt osiągnęłaby bardziej „normalne” rozmiary. Zarówno jednak Chilijczycy jak i Argentyńczycy, hołdujący w ciemno kultowi męskości, uważają obcinanie jąder jakiejkolwiek istocie za najdalej posunięte barbarzyństwo. Niewinną ofiarą ich bezmyślnego podejścia są setki tysięcy bezdomnych zwierzaków, cierpiących głód i chłód na ulicach tutejszych miast.




***

Kilka polskich śladów w Chile. Nie jest to opowieść o historii obecności polskiej w Chile, a jedynie kilka zdjęć zrobionych na tutejszych ulicach i drogach. Od Patagonii po Atacamę widziałyśmy również w kilku miejscach nalepki, przypominające te ze skrótem nazwy kraju, jakie nakleja się na tylna szybę samochodu. Pod znaczkiem PL, znajdował się na nich napis „Tu byłem. Maniek”. Autor poprzyklejał je gdzie popadnie, bez szczególnej dbałości o dobro prywatne i wspólne. Specjalnie nie zrobiłyśmy zdjęcia mańkowym znakom, licząc na to, że deszcze je zmyje i pamięć o autorze nieszczęsnego pomysłu zniknie.





2 komentarze:

  1. Wydaje mi się, że wbrew pesymistycznym oczekiwaniom w Peru będziecie mile zaskoczone kuchnią. Powoli zyskuje ona sławę najciekawszej spośród południowoamerykańskich kuchni. Nie chodzi jednak o kuchnię uliczną czy stołówkową, która nie jest szczególnie różnorodna, ale raczej haute cuisine, oferowaną przez nieco droższe knajpy (które jednakowoż Was nie zrujnują). Cuzco może być średnio reprezentatywne - jest nastawione na turystów, którzy jedzą raz i więcej nie wracają, za to znajdziecie tam restauracje z najróżniejszych zakątków świata. Za to Lima to istna kulinarna stolica kontynentu. Koniecznie zjedzcie ceviche (które mógłbym jeść codziennie) oraz chupe de mariscos (gęsta zupa z owocami morza). Za to jeżeli chodzi o tanie żarcie, to dobrą opcją są wszechobecne chifas czyli chińskie bary prowadzone przez autentycznych chinoli.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wlasnie zjadlysmy nasz pierwszy posilek w Peru i byl to chinski smazony ryz :) I masz racje, ze na razie zapowiada sie lepiej. Juz przekaski roznoszone w autobusie nas pozytywnie zaskoczyly.

    Paulina

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.