czwartek, 16 września 2010

Ułan Bator cd

Popełniłyśmy kardynalny grzech większości Amerykanów (a do niedawna też Europejczyków), którzy przyjeżdżając do Polski parę lat temu spodziewali się, że po Marszałkowskiej jeździć będą furmanki z sianem albo biegać białe niedźwiedzie.  Jechałyśmy do Ułan Bator oczekując małej, socjalistycznej mieściny - czegoś między dużą wsią a chaotycznym, szarawym miastem.  Bijemy się teraz w pierś i jest nam naprawdę wstyd.  Może Ułan Bator nie jest Paryżem, ale to całkiem spore i nowoczesne miasto z kilkoma bardzo ciekawymi miejscami do obejrzenia.  Ale to, co nas zaskoczyło najbardziej, to ludzie.  Dobrze ubrani (przyjechałyśmy tu z prowincjonalnej części Rosji, więc w sumie niemal każdy może wyglądać nieźle w porównaniu z Rosjanami, ale stopień „stylizacji” szczególnie młodych mieszkańców Ułan Bator bardzo nas zaskoczył).  Po ulicach jeżdżą prawie wyłącznie japońskie samochody (podobnie jak na Syberii, z kierownicą po prawej stronie, co powoduje jeszcze większy chaos w prawostronnym ruchu ulicznym), a całe miasto jest wielkim placem budowy, na każdym kroku powstają szklane wieżowce oraz nowe domy mieszkalne.  Na pewno nie jest to senne miasteczko, po którym starsi mieszkańcy jeżdżą konno (jak donoszą starsze przewodniki). 

Mongołowie byli buddystami dopóki Stalin nie uznał, że wszystkich mnichów trzeba wysłać do łagrów.  Od 20 lat buddyzm się odradza, stare świątynie (nieliczne, które przetrwały komunistów) rozwijają swą działalność oraz powstaje wiele nowych.  W samym centrum miasta znajdują się kompleksy świątyń buddyjskich, które w połączeniu z nowoczesną zabudową centrum bardziej przypominają Hongkong niż posowieckie, betonowe miasto.  Oczywiście betonu też nie brakuje, podobnie jak blokowisk mieszkalnych typu osiedle Ostrobramska, ale kilka świątyń w centrum, imponująca zabudowa głównej ulicy i centralnego placu miasta, fantastyczne zaopatrzenie sklepów (zwłaszcza Państwowego Domu Towarowego, który bardziej niż „Megasam” przypomina „El Corte Ingles”), mnogość knajpek z tanim i smacznym jedzeniem – wszystko to powoduje, że pobyt w Ułan Bator jest zaskakująco przyjemny.  Jedynym poważnym problemem tego miasta jest potężny smog. 




Mogłybyśmy też wyśpiewać odę do Mogołów.  Po przejściach z paniami na rosyjskich dworcach, kupno biletu do Pekinu okazało się czystą przyjemnością.  Pod dworcem zaczepił nas pan, który koniecznie szukał kogoś mówiącego po rosyjsku.  Trafił może nie najlepiej, ale jednak.  Zaprowadził nas do kas z biletami międzynarodowymi, które znajdują się kawałek od dworca.  Tam, kasjerka - na widok cudzoziemców - powiedziała tylko „room two one one, second floor”.  W pokoju 211, na drugim piętrze znajdował się VIP room, gdzie siedząc na skórzanych kanapach zostałyśmy obsłużone po królewsku.  Kupno biletów od Pekinu zajęło nam 15 minut.  Następnego dnia, gdy po długim poszukiwaniu dotarłyśmy wreszcie  na dworzec autobusowy (jest ich kilka w UB), uznałyśmy, że nie mamy szans na kupno biletu.  Nikt nie mówił w żadnym obcym języku, nie było jakiejkolwiek informacji, nawet napisanej po mongolsku. I gdy uznałyśmy, że jednak jesteśmy bez szans i trzeba porzucić myśl o podróży w głąb Mongolii, podszedł do nas młodziutki chłopak i zapytał: „Can I help you?”.  Kupił nam bilety, dokładnie takie, jakie chciałyśmy. 

UB ma duża ofertę muzeów, ale my zazwyczaj ignorujemy takie atrakcje.  Tym razem jednak skusiło nas Muzeum Historii Naturalnej.  Samo muzeum, budynek, sposób prezentacji eksponatów (głównie wypchana zwierzyna), przypomina szkolne sale geograficzne, ale w środku tego wszystkiego, znajduje się dział paleontologii, a w nim szkielety dinozaurów, znalezione na Gobi przez mongolsko-polską ekspedycję.  Wśród nich znajduje się jeden kompletny szkielet kilkumetrowego giganta.  Robi potężne wrażenie, ale i tak mimo wszystko blaknie przy blisko trzymetrowych „łapkach” innego drapieżnego dinozaura (reszty nie odnaleziono) oraz miednicy pewnego roślinożercy wielkości małego pokoiku.  Ku naszemu ogromnemu zaskoczeniu, muzeum - a właściwie dinozaury – wprawiły nas w zachwyt :-)

Mongolię zwiedza się w sposób, którego nie lubimy (P: ja nie lubię, J nie ma nic przeciwko, ale też tylko do pewnego stopnia) tzn. siedząc trzy czwarte dnia w jeepie, który wiezie turystów z jednego miejsca w drugie po koszmarnych drogach.  Ale nasze „nielubienie” nie ma tu nic do rzeczy.  Takie wycieczki są bardzo drogie, znacznie przekraczają nasz budżet, więc o zwiedzaniu Mongolii raczej musimy zapomnieć.  Mamy też mieszane uczucia czy, bez względu na budżet, chciałybyśmy siedzieć 10 dni w jeepie, żeby zobaczyć kawałek pustyni Gobi.  Chyba jednak nie.  W każdym razie jedziemy jutro autobusem do miejscowości Kharkhorum, stolicy imperium Chingis Chana. A potem zobaczymy. Poznany na Syberii Saszka powiedział: "nie lubię Mongolii, nic tam nie ma tylko stiep, stiep i susliki".

I na koniec, lokalna ciekawostka.  Justyna, za 1 dolara, stała się właścicielką zestawu tradycyjnych kości wróżebnych – shagai.  Stanowiły one zarówno rozrywkę pasterzy, którzy wymyślili wiele gier z ich udziałem (były one zresztą pierwowzorem naszych - nomen omen – kostek), jak również rodzaj wyroczni. W celach wróżebnych, należy rzucić 4 kośćmi i obserwować kształt, który wypadnie. Jak się okazuje, każda strona kostki zwierzęcej jest inna i różnice te noszą nazwy „koza”, „owca”, „koń” i „wielbłąd”, przy czym tylko dwie ostatnie są dobrym omenem. Kości te nosi się w woreczkach i często są wręczane jako symbol przyjaźni. Odnośnie naszych planów wyjazdowych, spieszymy donieść, że wyrocznia orzekła „koń, koń, koń, owca”, czyli „bez przeszkód” :-)




3 komentarze:

  1. ale błekitne niebo. Gdzie ten smog? A kosci fajne :-) no to niech tam kon, kon, kon, owca.. niekoneicznie step, step,step i susliki :-)
    Fajnie czytac o tych wszystkich ludziach co to ich napotykacie :-)
    iwa

    OdpowiedzUsuń
  2. Błękitne niebo powinno być wizytówką Mongolii. Dopóki nie zaczyna lać, jest tak niebieskie, że aż nierzeczywiste. A Saszka to był akurat mało ciekawy, ale jego komentarz bawi nas do dziś i będzie pewnie jeszcze długo. Obawy z maila się nie sprawdziły;-) Suslików nie było, ale za to było dużo innych fajnych rzeczy.

    OdpowiedzUsuń
  3. witajcie Kobiety! pozdrowienia z Warszawy od Warszawiaka :)) obserwuję Wasze zmagania w tej cudownej podróży , czekam z niecierpliwością na każdą relację w necie -- jak Wam się układa i co widzicie w tym cudownym świecie :) Pozdrawiam !!! Leszek

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.