W Chinach i Azji Południowo – Wschodniej czekają nas prawdziwe rozkosze podniebienia. Wyglądamy ich z niecierpliwością, szczególnie, że dotychczas odwiedzone przez nas kraje, nie rozpieszczały zbytnio naszych kubków smakowych.
Kuchnia rosyjska jest dosyć zbliżona do polskiej - i jakkolwiek ma pewne ciekawe elementy - to ogólnie nie zachwyca. Jest bardzo mączna, z dużą ilością ciast. Pirożki i czebureki są podstawowymi daniami, które można kupić w podróży. Czy to na peronie, w trakcie postoju kolei, czy w przydrożnej knajpce. Pirożki nie mają nic wspólnego z naszymi pierogami. Są to drożdżowe bułki, wypełnione kapustą, ziemniakami albo mięsem. Są dosyć nijakie w smaku. Nie wspominając, że trzeba lubić drożdżowe bułeczki (żadna z nas akurat ich nie lubi). Czebureki to natomiast duże pierogi z ciasta, przypominającego trochę francuskie, z mięsnym nadzieniem. Niezbyt smaczne (J.). Smaczne natomiast są pielemieni, małe pierożki (podobne do polskich, ale mniejsze) pływające w bulionie. Niestety, wbrew pozorom, są rzadko spotykane. Bajkał słynie z omuła. Jest to dosyć chuda ryba o białym mięsie. Smaczna, ale po tym, jak w każdej opowieści o Bajkale czytałam (P.) ody do wędzonego omuła, poczułam się lekko rozczarowana. Jest smaczniejszy niż makrela, ale daleko mu do wędzonego pstrąga.
Odkryłyśmy jednak w Rosji, a właściwie w Moskwie, nasza własną delicję. Obok pirożków, jednym z podstawowych dań są blinczyki. Są to zwykłe naleśniki - czasami malutkie, a czasami normalnej wielkości. W Moskwie sprzedawane są jako fast food w ulicznych budkach. Występują we wszelkich możliwych odmianach, słodkich, słonych, mięsnych, warzywnych, są nawet z kawiorem. Jadłyśmy je codziennie, szczególnie upodobałyśmy sobie takie z serem i pieczarkami. Dopiero w jednej jedynej budce, daleko poza centrum trafiłyśmy na ambrozję. Tak prostą, że aż trudno uwierzyć, że może być czymś tak cudownym – bliny ze śledziem, cebulą i śmietaną. Do dziś wspominamy je ciepło.
Mongolia jest kulinarną pustynią i nie można mieć o to pretensji do Mongołów. Na stepie nie rośnie właściwie nic. Rodzime warzywa to ziemniak, marchewka i cebula. Trochę kapusty. Do tego baranina i koźlina. I koniec. Ryż z Chin i mąka z Rosji. Lokalne dania to tłuste kawałki mięsa z ryżem i marchewką; tłuste kawałki mięsa w dużym pierogu, tłuste kawałki mięsa z makaronem (dosyć specyficznym, przypomina trochę japoński udon, ale dużo bardziej rozgotowany i miękki). Wszystko to bez przypraw. Nie jest to aż tak paskudne jak brzmi, tylko strasznie monotonne i jednorodne. Dania bezmięsne w Mongolii nie istnieją. Jeśli ktoś jest bardzo rygorystycznym wegetarianinem (tzn. nie zje makaronu przygotowanego z mięsem, usuwając je oczywiście), nie ma szans na zjedzenie poza UB (a tutaj też tylko w dosyć drogich knajpach tajskich albo po samodzielnym przygotowaniu) niczego poza chlebem. W UB sklepy są fantastycznie zaopatrzone i można nawet kupić tofu marynowane w kimchi (bardzo ostra koreańska kiszona kapusta), ale poza stolicą zostaje ryż z tłustymi kawałkami mięsa. Również w UB jedzenie mięsa jest dużym wyzwaniem. Jest ono twarde, łykowate, tłuste. Gdy wybierałyśmy się na wycieczkę, nasz mongolski przewodnik kazał nam kupić prowiant na dwa dni. Na liście znalazły się: ryż, mąka, ziemniaki, cebula, marchewka, olej. I tyle. Z mięsa dobrowolnie zrezygnowałyśmy (tzn. J.)
Jak wspomniałyśmy, w Mongolii właściwie nie istnieje produkcja spożywcza. Prawie wszystkie produkty są importowane. I co ciekawe, całe ich mnóstwo (jakieś 20-25 % zaopatrzenia największego marketu spożywczego w UB) pochodzi z Polski. Trzeba przyznać, że polscy producenci nie wysilają się zbytnio, bo nawet nie chce im się zainwestować w mongolskie napisy. Wszystko jest po polsku, dokładnie w takiej samej jakości, ilości i wyglądzie jak w dowolnym sklepie w Polsce. Są to słodycze, ketchupy, materiały papiernicze, margaryna Rama i wiele innych. Ale absolutnym potentatem rynku mongolskiego jest firma Urbanek. Zaopatrzenie mongolskich sklepów - w tym tych na głębokiej prowincji - w kiszeniny i inne przetwory firmy braci Urbanek jest absolutnie imponujące. Poza stolicą, sałatki szwedzkie, naddunajskie i inne przetwory Urbanka są właściwie jedyną formą serwowania warzyw. Bracia Urbanek mają nawet własnego dystrybutora na Mongolię, co jednak nie wpłynęło na chęć opisania produktów po mongolsku - nazwy, opisy etc. są nadal wyłącznie po polsku.
Przed nami Chiny i to nam daje nadzieję :-)
dzięki za kulinarne refleksje. Dzielne jesteście że przetrwałyście to tłuste mięso z tłustym mięsem :)ale zawsze wierzyłam w waszą pomysłowość.
OdpowiedzUsuńTrzymajcie się dziewczyny i czekamy z niecierpliwością na ciąg dalszy.
M
No ładnie :) Żeby draże Korsarz w Mongolii to bym nie wpadła :)
OdpowiedzUsuńZnaczy już wiadomo, że wybierając się w tamte rejony trzeba mieć zawsze własne sól, pieprz i wszelkie inne przyprawy coby sobie nieco mięso z mięsem urozmaicić ;)
Pozdrowienia ze słonecznej, jeszcze, Warszawy :)