wtorek, 21 września 2010

Mongolia - step

Opublikowany pod koniec 2009 roku przewodnik Lonely Planet po Mongolii mówi, że w Kharhorin (Harhorin, Karkorum, Kharkorum, Karakorum etc, - wersji transkrypcji nazwy tej miejscowości jest, co najmniej z pięć) internetu nie ma i szybko nie należy się go tam spodziewać.   We wrześniu 2010 roku szerokopasmowy internet jest w każdej jurcie w Kharhorin i okolicach, która tylko może sobie na niego pozwolić.  I to chyba najlepszy dowód na to jak szybko zmienia się Mongolia.  Choć np. podróżowanie publicznymi środkami transportu to nadal loteria.  Z UB do Karkorum jechałyśmy 6 godzin (z zapowiadanych ośmiu, szybko, wygodnie i bez przeszkód, aczkolwiek nieco ogłuszone mongolskimi DVD serwowanymi w trakcie przejazdu). Wracałyśmy ponad 10, z czego 8 zepsutym autobusem, który zatrzymywał się co kilometr, a kierowca spędzał następne 15 minut grzebiąc w silniku.  Kolejny kilometr – dwa i znowu postój na naprawę.  Na szczęście w końcu, gdy już powoli zaczynałyśmy oswajać się z myślą, że trzeba będzie spędzić noc na stepie (w nocy temperatura spada do zera), podjechał drugi autobus, specjalnie wysłany z UB, który dowiózł nas do miasta. 

Kharhorin było stolicą największego imperium w historii, państwa stworzonego przez Czyngis – Chana.  Dopiero gdy Chińczycy najechali Kharhorin zrównali miasto z ziemią.  Z okresu Imperium Mongolskiego pozostały dwie figury żółwi znaczące granice miasta.  W Kharhorin znajduje się także jeden z najciekawszych klasztorów w Mongolii, Erdene Zuu.  Był pierwszym i największym centrum buddyzmu w całej Mongolii do czasu gdy nie został zniszczony przez komunistów.  Pozostały jedynie zewnętrzne mury ze stupami oraz kilka świątyń (z 62 istniejących oryginalnie).








Khakrhorin, oprócz klasztoru, posiada jeszcze jedna atrakcję - zdecydowanie innego typu.  Lokalna legenda mówi, że mnisi zbyt często wdawali się w romanse z kobietami z wioski, więc główny lama klasztoru, postanowił ukrócić ten proceder, za który obwiniano pobliskie zbocze góry o lekko „waginalnym” zarysie.  Aby wyrównać siły pomiędzy pierwiastkami męskimi i żeńskimi, na zboczu góry postawiono niewielką falliczną figurkę skierowaną w stronę pagórka. Ma ona około 60cm długości i uznawana jest za miejsce święte o czym świadczy opasująca ja niebieska wstążka. Aby nikt z turystów nie przegapił tej niewątpliwej atrakcji, w jej pobliżu ustawiono nowego fallusa, tym razem – bagatela – trzymetrowego.


Krajobraz mongolski jest dosyć monotonny i stanowi poważne wyzwanie gdy zachce się siusiu.  Czasami, nieczęsto jednakże, jakaś rzeka lub górka stanowi chwilowe urozmaicenie.  Każda górka jest jednak zawsze za daleko, żeby można się za nią skryć w trakcie postoju w podróży :-)




Step pozwala jednak na spokojną obserwację zwierząt.  Na jednego Mongoła przypada statystycznie 13 koni, a podstawą gospodarki jest hodowla owiec i kóz, ale to nie one przykuwają uwagę w trakcie podróży.  Dwugarbne, bardzo włochate baktriany (wielbłądy) pasą się stadami przy drodze, ale największe wrażenie robią stada sępów kasztanowatych. Te potężne ptaki, o wzroście dochodzącym do 120 cm i rozpiętości skrzydeł do 3 metrów, są dosyć powszechne w Mongolii i można je bez trudu zaobserwować na stepie.  Sęp kasztanowaty jest jednym z najwyżej latających ptaków, hemoglobina w jego krwi ma specjalną budowę, pozwalającą mu na transport tlenu i - tym samym - latanie aż do górnych partii troposfery (10 do 13 km).  Po raz pierwszy w życiu widziałyśmy też prawdziwego kruka (nie gawrona, ani wronę, tylko wielkiego kruka właśnie, który pozował nam do zdjęcia z odległości kilku metrów).  Używane do polowań na wilki orły, niemal równie potężne jak sępy, spotkałyśmy niestety jedynie na uwięzi. 

W Kharhorin mieszkałyśmy w gerze (to właściwa nazwa dla mongolskiego namiotu, powszechnie używana w Polsce „jurta" teoretycznie oznacza namiot nomadycznych ludów zamieszkujących tereny Azji, ale tylko do gór Ajtał.  W Mongolii nie ma jurt tylko gery).  Był to lokalny hostel, a dzięki temu, że jest już mocno po sezonie, cały ger miałyśmy dla siebie.  W gerze obok mieszkała właścicielka hostelu z dziećmi.  Jej 4-letnia córeczka była maskotką wszystkich turystów, a nas upodobała sobie szczególnie.  


 

1 komentarz:

  1. Polska nazwa tego miasta stosowana w książkach historycznych i podróżniczych to Karakorum.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.