sobota, 11 września 2010

Ołchon - cz. 1

Zanim wyjechałyśmy z Irkucka na wyspę Ołchon, kupiłyśmy bilety do Mongolii.  Nasza przygoda z koleją transsyberyjską już się zakończyła, ale za parę dni zacznie się następna, tym razem z koleją transmongolską.  Na razie kontynuowałyśmy nasze przygody z paniami na dworcach i w kasach - przygody wymagające dużej cierpliwości.  Zakup biletu do Ułan Bator na dworcu w Irkucku wiele nas kosztował - nie tylko w sensie materialnym - i wynikało to, jak zwykle, głównie z nastawienia pani w okienku.  Pracowała w kasie międzynarodowej, ale nie uważała, że rozmowa z cudzoziemcem wymaga od niej zmiany podejścia.  Gdy poprosiłam (P) o bilet do Ułan Bator, ze spokojem odpowiedziała: „Charaszo, pojezd Irkuck – Nauszki”.  Zaczęłam jej tłumaczyć, że chciałybyśmy prosto do Ułan Bator.  A ona swoje.  Pytam, więc czy chodzi o to, że w Nauszkach (miasto graniczne z Mongolią, ale jeszcze po stronie rosyjskiej) musimy się przesiąść i ile czasu mamy na przesiadkę, czy długo?  Popatrzyła na mnie głupio, więc najjaśniej jak mogłam spytałam ponownie czy nie ma bezpośredniego do Ułan Bator.  A ona mi na to, że jest właśnie Irkuck – Nauszki.  Załamałam się.  Mówię jej, że słabo znam rosyjski, że chce do Ułan Bator, a ona mi mówi, że pociąg jest do Nauszek.  Od czasu rozpoczęcia naszej rozmowy minęło już dobre 15 - 20 minut.  Byłam już gotowa kupić ten nieszczęsny bilet do Nauszek, żeby tam szukać innego połączenia, ale w tym właśnie momencie okazało się, że przełom jest blisko.  Tyle czasu zajęło tej pani dodanie jedno prostego zdania, które bez najmniejszego problemu zrozumiałam.  Brzmiało ono następująco: „Ten pociąg jedzie do Ulan Bator bezpośrednio, a Irkuck – Nauszki, to jego nazwa”.  Czy naprawdę tak trudno zacząć od tej informacji, gdy się rozmawia z cudzoziemcem?  To kolejny przykład nastawienia pań z kasy.  Inną historia są „sklepowe”.  Jak ktoś ma więcej niż 35 lat, to powinien takie panie jeszcze pamiętać, bo u nas również występowały powszechnie.  Są wiecznie obrażone, klienci mogą stać w kilometrowej kolejce, ale one same nie zapytają co podać dopóki się ich nie przywoła i nie powtórzy ze trzy razy „Izwienitie, pozalsta, ja by chotiela kupit….”  Za pierwszym razem jak grochem o ścianę, za 2-3 razem zwykłe działa, ale mina nadal wyraźnie wskazuje, że księżniczce nie podoba się, że musi podać masło i ser.


Tyle refleksji, czas powiedzieć coś o samym Ołchonie.  Jechałyśmy tu zastanawiając się czy będzie elektryczność, żeby podładować baterie i jakaś woda do umycia zębów.  Wiedziałyśmy, że nie ma bankomatu (o czym nie wie przed przyjazdem chyba ponad połowa zachodnich turystów, dzięki czemu lądują około 400 km od Irkucka bez pieniędzy na powrót i opłacenie jedzenia,) ale za to są jakieś sklepy spożywcze, w których można kupić podstawowe produkty.  Byłyśmy przygotowane na to, że tzw. turbaza, w jedynej wiosce na wyspie, zaoferuje nam nocleg w sali wieloosobowej na wzór naszych schronisk w Bieszczadach.  Turbaza okazała się jednak dosyć luksusowym, jak na miejscowe warunki, ośrodkiem wakacyjnym z drewnianymi daczami.  W naszym dwuosobowym domku jest prąd, stołówka serwuje nam 3 razy dziennie posiłki, a w okolicznych sklepach można kupić piwa holenderskie, niemieckie, duńskie i oczywiście rosyjskie.  Z zaopatrzeniem w jedzenie trochę gorzej niż w alkohol, ale głodny też nikt nie chodzi.  Jedyne czego nie ma to kanalizacja (na całej wyspie), ale sławojki typu dziura w ziemi to dla nas żadna nowość.  Zamiast prysznica raz dziennie możemy iść do bani, z czego skwapliwie korzystamy.  Jest nawet wi-fi, ale turystom nie podają hasła by nie przeciążyli im sieci.  Myślimy, że czas zapomnieć o romantycznych podróżach do dzikich miejsc bez cywilizacji :-).   Choć podobno, jeszcze kilka lat temu, na Ołchonie nie było elektryczności. 

Miejsce, gdzie mieszkamy – Chużyr, jest drewnianą wioska liczącą około 1200 osób, przypominającą wyglądem podniszczoną dekorację westernów. Historia jej powstania jest jednak ciekawa – w 1939 roku władze radzieckie zdecydowały się na świętokradcze założenie robotniczej kolonii w miejscu, gdzie mieszkający tu Buriaci oddawali hołd bogowi wyspy Olchon, Burchanowi. Rzeczywiście, kilkaset metrów od naszego domku wznosi się skała (pierwsze zdjęcie), w której wnętrzu mieszkało ponoć to bóstwo. Jak dowiedzialyśmy się od spotkanej po drodze polskiej pary, na skałę tą nie powinny wspinać się kobiety, na które za niesybordynację zsyłana jest choroba. Swoją drogą, cała wyspa znana jest ze swojego mistycyzmu, obfituje w miejsca kulty, oznaczone drewnianymi palami obwiązanymi modlitewnymi chorągiewkami, podobnymi do nepalskich.

Na Ołchon przyjeżdża się dla widoków i trzeba przyznać, że rzeczywiście są spektakularne.  Wyspa jest skalista, Bajkał w dali granatowy, a przy brzegach błękitny i szmaragdowy, klify za to wysokie i imponujące.  Jest przepięknie tylko… nad brzegiem jeziora, przy drogach, w wiosce – wszędzie panuje absolutny syf i to zarówno w postaci wszelkiej maści śmieci, jak i porozwalanych ogrodzeń domów, podwórek zawalonych żelastwem i szeroko pojętego bałaganu.  Nie dziwi to zbytnio, ale smuci.  Dodatkowo naszła nas jeszcze jedna refleksja.  My jesteśmy tu na „wczasach”, odpoczywamy sobie przed kolejną długą podróżą pociągiem i jest nam fantastycznie.  Ale mamy wątpliwości czy warto jechać taki kawał świata, żeby zobaczyć to, co oglądamy.  Bajkał, a w szczególności Ołchon - jakkolwiek przepiękny - jest mało oryginalny.  Całość krajobrazu przypomina Islandię.  Gołe skały, porośnięte niskimi trawami, surowy krajobraz bez drzew (lasy iglaste są, ale z drugiej strony wyspy, z wioski ich nie widać).  Z drugiej strony cały urok Ołchonu leży w ostrych klifach, wystających z wody skalistych wyspach i małych zatoczkach a to znowu Bretania, hiszpańska Galicja, wybrzeże Irlandii etc. Ołchon jest rzecz jasna piękny, ale krajobraz bardzo europejski.  Jadąc tutaj, przez długi czas jechaliśmy blisko części południowego wybrzeża wyspy.  Tam znowu przeważają lasy iglaste, bardzo piękne ale nieróżniące się zbytnio od tych, jakie zaczynają się 100 metrów od domu moich rodziców (P.) nad polskim morzem :-)








2 komentarze:

  1. Może Islandzko, ale ze zdjęć przepięknie jednak :-) Może powinnyście i te śmieci i rozwalone ogrodznei a cyknąć to bym sie mniej śliniła :-) To kiedy do Ułan Bator ruszacie? No chyba że przeoczyłam a pisałyście. Pozdrawiam i zazdorszczę ciepła! (oraz widokow i całej reszty).
    Iwa

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej Iwa,

    jedziemy do Ulan Bator jutro na noc, czyli dla Was w poniedzialek w poludnie. Dojezdzamy w srode o swicie, tym razem bez zmiany czasu (choc kolej nadal wyjezdza wg czasu moskiweskiego:-).

    Jest przepieknie tylko chodzilo nam o to, ze bardzo podobne krajobrazy mozna zobaczyc duzo blizej i duzo mniejszym nakladem sil. Ale pieknie jest oczywiscie. Czego pewnie nie bedziemy mogly powiedziec o Ulan Bator:-). Ale zobaczymy

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.