wtorek, 7 września 2010

Moskwa-Irkuck koleją transsyberyjską

Przed wyjazdem, ktoś zapytał mnie (P) jak w kolei transsyberyjskiej przygotowuje się posiłki.  Odpowiedziałam, że wszyscy dysponują torbą dań instant, ponieważ w każdym wagonie jest samowar, z którego nalewa się kipiatiok i w ten sposób, przez kilka dni, człowiek truje się różnymi świńskimi makaronami z dużą domieszką E220.  Osoba, z którą rozmawiałam wówczas powiedziała, że wydaje się jej, że stare samowary raczej wymieniono już jakiś czas temu na elektryczne czajniki.  Wot i eto taki „czajnik”:

Wiedziałyśmy, że przez 3,5 dnia będziemy ściśnięte z tłumem ludzi na bardzo małej powierzchni. Byłyśmy na to gotowe.  Wiedziałyśmy, że kibel w pociągu będzie ohydny (zresztą kible w pociągach z natury rzeczy są zwykle ohydne).  Wiedziałyśmy także, że pociąg nie będzie lśnił czystością.  Ale na jedno nie byłyśmy przygotowane - mianowicie na to, że część naszych współtowarzyszy niedoli, czyli mężczyzn w wieku od 20 do 60-ciu lat, już w momencie wsiadania do pociągu w Moskwie będzie śmierdzieć jak gdyby nie myli się i nie zmieniali ubrań od co najmniej dwóch tygodni. Wystarczyło na nich spojrzeć, żeby stwierdzić, że to nie tylko wyolbrzymione porównanie, ale niestety smutna rzeczywistość.  Oni po prostu nie odczuwają najmniejszej potrzeby umycia siebie lub zębów, nie używają dezodorantów ,nie zmieniają ubrań.  Najprawdopodobniej, gdy po kilku tygodniach pracy (?) i podróży dotrą do domu, umyją się wreszcie, choć myślimy, że i tak nie będzie to ich pierwsza potrzeba.  Co zaskakujące, na 2-3 godziny przed stacją, na której wysiadali, rozpoczęli tłumne pielgrzymki do śmierdzącej dziury zwanej szumnie łazienką i zaczęli się golić, zmieniać koszule, spodnie – orgia czystości.  Trochę w stylu XVII w szlachty, czyli perfuma na wierzch, ale kąpiel raz na pół roku. 
Tacy panowie, a były ich w naszym wagonie ze 3 duże grupy, skutecznie utrudniali (uśmierdzali) nam podróż.  Nasz mały przedzialik (6 prycz tworzy coś na kształt małego przedziału) był wręcz wymarzony, dwójka Niemców i dwie urocze Rosjanki, które objaśniały nam wszystko, odpowiadały na nasze nawet najgłupsze pytania o Rosję, Syberię, Irkuck, język rosyjski i inne.  W wagonie było też 3 Polaków, studentów jadących na wymianę do Irkucka.  Z ogromną radością obserwowałyśmy ich i porównywałyśmy z Niemko-Czeszką (mieszka w Niemczech większość życia, ale nadal podróżuje z czeskim paszportem).  Niemka była absolutnie przerażona wszystkim - pociągiem, ludźmi, biedą za oknem, zimnem, jakie ją czeka, akademikiem, a właściwie tym jak będzie on wyglądał - właściwie wszystkim.  Polacy, w odróżnieniu od niej, wykazywali stoicki spokój i kompletny brak podniecenia rzeczami oczywistymi tzn. np. śmierdzącym kiblem.  Niemiec był tak spokojny i flegmatyczny, że chyba biały niedźwiedź musiałby wejść do wagonu, żeby zrobić na nim wrażenie, (choć -jak się okazało - unikał z początku picia piwa i to nie z powodu niechęci do tego trunku, tylko aby uniknąć częstego korzystania z toalety :-).


Pociąg parę razy dziennie zatrzymuje się na 20-30 minutowe postoje.  Orgia zachwytu świeżym powietrzem na peronie.  Wszyscy wylegają przed pociąg a wokół odbywa się wielki handel.  Pierożki, blinki, piwo, pieczone kurczaki, ogórki, od ok. 3000 kilometrów od Moskwy również wędzone ryby.  Głodnym być tu trudno. Jednym z zabawniejszych momentów była nocna degustacja raków – zachęceni przez Marinę i Tanię (hasłem „Eta takaja balszaja krewietka” :-) postanowiliśmy skonsumować je w nocy przy świetle czołówek.


W pociągu spotkaliśmy 6 Polaków, paru innych cudzoziemców, Rosjanie byli w mniejszości, choć otoczeni przez licznie reprezentowane narody Federacji i byłego Sowieckiego Sojuza.  

No i generalnie... nic się nie dzieje.  Legendarne wręcz imprezy w kolei transsyberyjskiej są raczej mitem.  Przynajmniej u nas i w okolicznych wagonach nie było żadnych imprez.  Wszyscy spali jakieś 15 godzin na dobę, przez pozostały czas jedli chińskie zupki.  My spałyśmy trochę mniej, ale za to czytałyśmy, co było dość niezwykłe.  Na peronach kupuje się piwo, które wypijałyśmy w polskim towarzystwie.  Aczkolwiek życie towarzyskie kwitło, choć akurat nie przy alkoholu.  Dziwne to i bardzo niestereotypowe. 

2 komentarze:

  1. No i nie doczekałam się Waszej opinii o smaku rakowego mięsa. Czuję się zawiedziona. A poza tym to bardzo mi brakuje naszych meczów tenisa :(
    H.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mięso trochę jak ryba, tylko ciężej do niego dotrzeć - zwłaszcza po ciemku :)
    Buziaki,
    J.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.