sobota, 11 września 2010

Ołchon cz. 2


Historia zasłyszana od pary Holendrów w Irkucku: gdy jechali koleją z Moskwy, zaczęli wypytywać ludzi o to czy lubią Putina (kiepski temat konwersacji dla Polaków :-) i jedna starsza Pani odpowiedziała, że - jej zdaniem - nie jest on dobrym władcą, tak samo jak wcześniej Jelcyn czy Gorbaczow, o Breżniewie nie wspominając.  Zapytali ją czy Rosja miała więc jakiegoś dobrego „cara”.  Odparła, że owszem – Stalina.  Dlaczego? – próbowali dociekać.  „Bo pływał w Bajkale!” – usłyszeli.  A oto nasz krajowy towariszcz - mors, który(a) nie zważając na ekstremalną temperaturę wody (mi (P.) zamroziło nogi gdy weszłam do kolan, a stałam tam całe 10 sekund) również pływał w Bajkale jak ryba :-)
 


Aby dotrzeć na północny kraniec wyspy trzeba niestety wykupić miejsce w turystycznym busie, nie ma tu żadnego innego transportu, a odległości są zbyt duże na piesze lub nawet rowerowe wędrówki.  Kupiłyśmy więc bilet i spędziłyśmy wesoły dzień z rosyjskimi letnikami.  Było to przeżycie niezapomniane.  Nasi współtowarzysze podróży mogliby jutro zagrać w rosyjskiej wersji "Rejsu" i byłby to pewny hit kasowy.  O 11 rano, przed busem stało dwóch kolesi na takim kacu, że byli czerwoni na gębach, oczka świńskie, krok niepewny.  Jeden z nich okazał się namolną, zboczoną świnią w dresie i lakierkach (strój narodowy), próbował nas obmacywać już wtedy, gdy czekaliśmy na odjazd.  Obydwie mocno zaprotestowałyśmy i potem trzymał się już z daleka, rzucając tylko głupie komentarze.  Dwóch następnych kolesi zaczęło rozpijanie flaszki o 11.30 rano.  Pozostały skład w super-łaziku tworzyli: jedna nawiedzona pani w typie nauczycielki wf-u (tuliła później skały) oraz czwórka: trzy mocno potężne panie w wieku ok. 50 lat i towarzyszący im bardzo małomówny mężczyzna z wąsem. Panie zdecydowanie głośniejsze.  Nazwałyśmy je kolektywnie „Mamoniowa i koleżanki na wywczasie”.  Na każdym postoju, przeznaczonym na oglądanie widoczków, w momencie w którym kierowca chciał ruszać wszyscy oprócz nas i wuefistki sięgali po papierosy (choć 5 minut wcześniej też oczywiście palili).  Potem okazało się, że przerwa w paleniu przekraczająca 25 minut nie wchodzi w grę.  W drodze powrotnej, kazali kierowcy zatrzymać się 3 km przed naszą wioską, bo znów musieli zajarać.  Minęło wtedy może z 27 minut od ostatniego przystanku. Na północnym cyplu wyspy mieliśmy dłuższą przerwę.  Poszliśmy na skały, a potem wszyscy wrócili na obiad.  Panowie kończyli już swoją flaszkę plus dołożyli parę piw. Panie natomiast, jak się okazało, w torebeczce przywiozły ze sobą 0,75 l wódki do obiadku.  Tylko dla siebie.  Nalały do kubków po potężnym hauście (1/3 objętości) i chlup niczym minerałkę, nie przerywając konwersacji o mieszkających w tym regionie Buriatach.  Na stół wjechała zupa z ryby, która de facto była wodą pogotowaną z 45 minut z połówką ryby i kawałeczkami ziemniaków plus dużą ilością soli.  Mi (P.) trafiła się głowa.  Justyna odmówiła jedzenia twierdząc, że jest wegetarianką.  Każdy z Rosjan zjadł po 4-5 talerzy ( Justyna jadła w tym czasie pierniczki z czajem.)  W tym czasie (nie więcej jak 30 minut) trzy Mamoniowe rozpiły 0,75 litra.  I… nic.  Schowały pustą buteleczkę do torebki i poszły się opalać.  Kompocik do obiadu. Oczywiście nas również częstowali, ale byłyśmy nieugięte, bo upał był obłędny. „No tak” – zauważył refleksyjnie jeden z obecnych – „ Co Rosjanom służy, zabija cudzoziemców”.  Panowie, którzy mieli 0,75 na dwóch plus parę piw, zaczęli wyglądać nietęgo.  Na kolejnym postoju dołożyli jeszcze po jednym piwku i zaczęli przysypiać.  Po paniach nie było nawet widać, że cokolwiek łyknęły.  Zboczeniec dalej komentował, a kierowca puścił na full potworną muzykę w stylu „masz takie piękne oczy, a ja cię kocham, Maszeńko, umpa, umpa, umpa” albo „dobra wódeczka, od dobrej wódeczki nie boli głowa, głowa boli tych, którzy nic nie piją”. Przykład rosyjskiego humoru sytuacyjnego: nasze trzy obfite Mamoniowe wpakowały się niechcący w kadr fotki, którą robił swoim kolegom młodzian w olimpijskim dresie. Ponieważ jak na złość nie chciały się za nic przesunąć, w końcu poprosił grzecznie „Błagam, przesuńcie się, Dziewuszki, bo ja nijak tego ich żonom nie wytłumaczę”. Inna dykteryjka, oczywiście także z Mamoniową w roli głównej. Po spacerku na skałki zdała sobie sprawę ze zniknięcia swego małomównego małżonka. Zaczęła nawoływać: „Gdzie jest Sieriożka?, Sieriooooożka!!!" „Tu jestem” – odpowiedział stojący w pobliżu dwudziestoletni mężczyzna. Mamoniowa zgłupiała. „Naprawdę to ja. Na pewno. Jestem Sieriożka, na imię mi Siergiej, mówię wam.” Mamoniowa nie straciła rezonu: „U nas własny Sieriożka” – odparła z godnością i ruszyła na dalsze poszukiwania. W sumie ubawiłyśmy się setnie ;-)


Humor humorem, ale „zwyczaje obiadowe” naszych współtowarzyszy to tylko fragment szerszego problemu, o którym nie napiszemy już nic nowego, bo wszystko właściwie powiedziano – Rosjanie i wódka.  W największej wiosce na wyspie zapewne jedyną rozrywką nastoletnich chłopców i młodych mężczyzn jest upijanie się do granicy utrzymania się na nogach, a następnie jeżdżenie starymi ładami po łąkach przy granicy klifu i zaczepianie kogo popadnie (czytaj: turystów).  Alternatywnie można jeździć po głównej, piaszczystej, ulicy wioski i próbować w kogoś wjechać.  Wiemy o czym piszemy, bo raz musiałyśmy uciekać za latarnię, gdy zostałyśmy obrane za cel takiej zabawy (nasze obserwacje potwierdziły się w trakcie rozmów z innymi turystami, którzy też natknęli się na agresywnych Lada - boys). Większość mężczyzn i dużo kobiet ma rysy zdegenerowane wielopokoleniowym alkoholizmem.  W miastach ludzie wyglądają lepiej, ale zarówno w Moskwie jak i w Irkucku, w parkach, na bulwarach nadrzecznych etc. piwo pije się od 9 rano.  I to właściwie bez przerwy, żeby po zakończeniu dnia pracy przerzucić się na mocniejsze trunki.  Późne wieczory w mieście są niemiłe, a czasami niebezpieczne.  Obawiamy się, że jeśli nic się nie zmieni, za 200-300 lat w Moskwie będą mieszkać Chińczycy. 

I tak jak picie Rosjan obserwujemy ze smutkiem, a czasami ze zdziwieniem, to prawdziwym horrorem było dla nas spotkanie w turbazie polskiej wycieczki, szumnie nazywanej „Siberia Adventure 2010”.  Napis był nadrukowany na czarnych koszulkach, które opinały potężne brzuszyska panów w wieku od 35 do 55 lat, z których żaden nie przeszedłby o własnych siłach 5 km, nie mówiąc o tym, że nie mogliby się pokusić o jakikolwiek inny podbój Syberii niż ten, jakiego właśnie dokonali. Zostali zwiezieni autobusem na coś w rodzaju wyjazdu integracyjno – motywacyjnego.  Mieszkali w dużym domu z okrągłą werandą, która 10 minut po ich przyjeździe cała była upstrzona butelkami z wódka, popitką oraz puszkami piwa.  Około 18 byli już bardzo pijani i słychać ich było w całej turbazie.  Darli się nieziemsko, a jak się zapewne domyślacie, nie najpiękniejszą polszczyzną: „Piotrek, ty, kur**, gdzie ty weszłeś? Dawaj, kur** tę flaszkę”.  I w tym oto stylu kontynuowali do 20-ej, kiedy to przenieśli się do stołówki, gdzie darli się dalej, tylko że na zamkniętej powierzchni, co było bardziej spektakularne.  Następnego dnia rano, gdy Siberian Adventure zakładało zawiezienie tłustych brzuchów busem na wycieczkę, na miejscu zbiórki stawiło się kilka niedobitków, co chyba musiało wprowadzić lowelasowatego organizatora tej zabawy we wściekłość, ponieważ panowie ewidentnie dostali burę.  Wieczorem byli już grzeczniejsi, co nie oznacza, że dużo trzeźwiejsi.  Następnego ranka zniknęli ku naszej ogromnej uldze.  Był to wybitny pokaz polskiego buractwa, miedzy innymi dlatego, że zdobywcy Syberii zakładali, że nikt ich nie rozumie, więc mogą sobie pozwolić na wszystko.  Polaków nad Bajkałem mnogo jak psów i bardzo wielu Rosjan pracujących tu z turystami rozumie po polsku dużo więcej niż mogłoby to wynikać z samego podobieństwa języków (nie wspominając o tym, że w naszej turbazie pracuje woluntariusz z Polski).

W tym wszystkim, wspaniale wspominamy spotkaną tu Francuzkę, panią w wieku 73 lat, podróżującą samotnie szlakiem zbliżonym do naszego (nota bene to najpopularniejszy tu szlak, 2/3 zagranicznych turystów z Irkucka jedzie do Ułan Bator, potem do Pekinu a następnie do Azji Pld-Wsch.).  Pani nie zna żadnego języka poza francuskim, który przydał jej się tylko w Afryce Zachodniej, gdzie też już była, tak jak prawie wszędzie i ma zamiar jeździć dalej.  Plus wkurzona swoimi kłopotami komunikacyjnymi i byciem skazaną na towarzystwo Francuzów i Szwajcarów (no i Justynkę :-) postanowiła po powrocie zacząć uczyć się angielskiego.  Obydwie, rozmawiając z nią, w duchu powtarzałyśmy sobie „obyśmy były w jej kondycji fizycznej i umysłowej w tym wieku”. 

Dla ciekawych trochę cen:

  • Hostel w Irkucku, IF Hostel (godny polecenia) - pokój 2-os. - 600 rubli, dorm - 500 rubli
  • Bilet Irkuck – Ułan Bator, wagon kupe (przedział z 4 kuszetkami) – 4100 rubli od osoby;
  • Nocleg w turbazie „u Nikity” na wyspie Ołchon z 3 posiłkami dziennie – 800 rubli od osoby
  • Przejazd busem Irkuck – Ołchon – 600 rubli w jedną stronę
  • Wycieczka na północ wyspy – 500 rubli ("rejsowe" atrakcje nie gwarantowane :-)


    4 komentarze:

    1. Sałatko, jestem z Ciebie dumna mój morsie kochany! Och, popluskałabym z Tobą w etom Bajkale! Ściskam i śledzę z tchem zapartym!
      Góralka

      OdpowiedzUsuń
    2. Zajebista historia. Uśmiałem się po pachy, chociaż wyobrażam sobie, że Wam nie było specjalnie do śmiechu.
      rudy

      OdpowiedzUsuń
    3. Justynko, jesteś WIELKA.Kąpiel w chłodnym Bajkale to jest naprawdę coś! Paulina, nie myślałam, że tak łatwo wymiękasz...
      Hanka

      OdpowiedzUsuń
    4. No cóż, mój komentarz chyba nie wtenczas trochę, patrząc po datach... Ale nie mogę się oprzeć pokusie dołożenia swoich paru słów. O blogu i wyprawie dowiedziałem się z dzisiejszej audycji w Trójce i gratuluję pomysłu i odwagi, jeśli chodzi o całą wyprawę. Również dystansu do otoczenia w tej konkretnie sytuacji opisanej w powyższym poście. Odwieczny problem: obserwować czy uczestniczyć został tu perfekcyjnie rozwiązany.
      Byłem na Olchonie w marcu tego roku (przyjechałem z kolegą z Siewierobajkalska, po lodzie), ale Polaków żadnych nie spotkałem. Widziałem za to mnóstwo rdzennych turystów - Nowych Ruskich - pijących faktycznie litrami wódkę i łowiących ryby na zamarzniętym Bajkale.
      Natomiast jeśli chodzi o uwagę dotyczącą zasiedlenia Moskwy przez Chińczyków, to o ile różnice we wzroście gospodarczym powinny pomóc wspomnianemu scenariuszowi, o tyle spożycie u Chińczyków może ten proces spowolnić. Nie przeczytałem jeszcze na tym blogu o waszych doświadczeniach w Kraju Środka, ale spędziłem w Chinach w sumie kilka lat i proszę nie mieć złudzeń: piją nie gorzej niż ruskie. Wystarczy wspomnieć, że wódkę sprzedaje się u nich m.in. w plastikowych pięciolitrowych pojemnikach, takich jak u nas wodę mineralną. No a zwierząt domowych raczej tym nie poją...
      Tak czy siak gratuluję, podziwiam, życzę kolejnych przygód i czekam na opis. No i oczywiście wracam do lektury.
      Wojtek

      OdpowiedzUsuń

    Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.