sobota, 23 lipca 2011

Z Nikaragui do honduraskiego Copan



Nasz krótki pobyt w Nikaragui zakończył się bardzo zabawną (z perspektywy czasu) sytuacją, którą można krótko podsumować stwierdzeniem, że znajomość hiszpańskiego nie jest kluczem do dogadania się z kimkolwiek w Ameryce Łacińskiej. W Granadzie, udało nam się w końcu dotrzeć do przedstawiciela Tica Bus (weekendy są tu święte, nikt nie pracuje poza ulicznymi sprzedawcami i restauracjami) - firmy, która oferuje transport autokarowy na trasie z Panama City do Meksyku. Nie jest to żaden luksus, ale mimo wszystko, jakość autobusów Tica jest lepsza niż lokalnych chicken busów. Dowiedziałyśmy się tam, że z León możemy wydostać się bezpośrednio do Hondurasu. W dodatku, jeśli zechcemy spędzić w autobusie kilkanaście godzin, możemy uniknąć noclegu w Tegucigalpie i przenocować w San Pedro Sula (trochę w stylu „zamienił stryjek siekierkę na kijek”, bo San Pedro Sula jest siedzibą większości honduraskich gangów i miastem z najwyższym odsetkiem morderstw w kraju, niemniej położone jest dużo bliżej Copán i granicy z Gwatemalą). Kupiłyśmy więc bilety. Koleś napisał nam na karteczce, gdzie mamy złapać autobus, który przez León będzie tylko przejeżdżał. Instrukcja brzmiała:7 hrs, Shell San Benito, 100 mts sur (metrów na południe) hotel Sherly Barby Club. Gdy dotarłyśmy do León, nie zdziwiło nas szczególnie, że hotelu Sherly nie ma na żadnych mapach ani w przewodnikach, ponieważ jego nazwa zdecydowanie wskazywała na lokalny burdel. Aby o świcie nie ryzykować tym, że stojąc w złym miejscu, przegapimy autobus, zapytałyśmy o lokalizację przystanku ludzi z naszego hostelu. León jest małym miasteczkiem, trudno więc wyobrazić sobie, żeby nie wiedzieli oni, gdzie może być stacja benzynowa Shell, położona w pobliżu hotelu o tak specyficznej nazwie. Naszym pytaniem wywołałyśmy jednak totalny popłoch. Naradzano się długo, w końcu, po paru telefonach, dowiedziałyśmy się, że autobus przejeżdżać będzie o 6-ej przez Bahía (zatoka) w stronę Hondurasu. Próbowałyśmy wysondować, czy jest to to samo miejsce czy dwa kompletnie różne. Usłyszałyśmy, że w sumie jakby to samo, ale… trochę inne. Zrezygnowane, złapałyśmy o świcie taksówkę, podając wszystkie namiary - kierowca wiedział na szczęście, dokąd chcemy jechać. Co się okazało? Bahía była zwykłą zatoczką dla autobusów, położoną pomiędzy oddaloną o kilkadziesiąt metrów stacją benzynową „Uno” (która kiedyś nazywała się „Shell”) i wspomnianym hotelem, który znajduje się dobry kilometr dalej i nazywa się... „Charlie Barbeque”.

Czasu zostało nam mało, stanęłyśmy więc przed koniecznością dokonania pewnych wyborów. Zrezygnowałyśmy całkowicie z odwiedzenia Salwadoru, a przez Honduras dosłownie przemknęłyśmy. Tego akurat nam żal, ponieważ wszystkie znaki na niebie i ziemi (czyli widoki zza szyby autobusu) wskazują na to, że Honduras mógłby okazać się najciekawszym krajem ze wszystkich dotychczas odwiedzonych w Ameryce Środkowej. Zostawimy go jednak na inną podróż (może Belize - Honduras - Salwador?). W trakcie obecnej, po spędzeniu nocy w San Pedro Sula, uciekłyśmy do malutkiego i niesłychanie uroczego miasteczka Copán Ruinas, położonego zaledwie 10 km od granicy z Gwatemalą. To właśnie tutaj mieszczą się pierwsze na naszej trasie ruiny jednego z głównych miast imperium Majów – Copán. Przed nami Tikal w Gwatemali i kilka miejsc na Jukatanie. Po ich odwiedzeniu z pewnością napiszemy, które (naszym zdaniem) jest najciekawsze i najbardziej imponujące.

Ruiny otoczone są przez dżunglę, która sprawiła nam dwie niespodzianki. Pierwszą, bardzo przyjemną, były duże stada bajecznie kolorowych papug ara latających pomiędzy drzewami. Wśród nich było jedno „maleństwo” (z którego dziobem jednak nikt nie chciałby mieć do czynienia), zmieniające właśnie pisklęcy puch na kolorowe pióra. Maluch nie umiał jeszcze latać, co wzbudzało rozczulenie i rozbudzenie instynktów opiekuńczych u każdej przechodzącej kobiety (pani sprawdzająca bilety przy wejściu, na widok papugi, która po nieudanej próbie lotu wylądowała na ziemi, aby następnie wdrapać się na parkan, krzyknęła: „uważaj, bo spadniesz:-). Papugi nas zachwycają, nawet P, która nie należy do szczególnych wielbicielek ptaków. Druga niespodzianka miała charakter nauczki, jaką las deszczowy dał P, która doskonale powinna wiedzieć, żeby raczej nie łapać się za nieznane rośliny, ponieważ mogą kłuć lub nawet truć. Na widok spadających z drzewa, dziwacznych owoców, przypominających ogromne łupiny orzecha, chwyciła jeden z nich tylko po to, aby przez następne kilkanaście minut wyciągać z dłoni pęsetą dziesiątki miniaturowych igieł (ilustracja, ku przestrodze, poniżej :-).

Dorosła papuga
Opierzające się maleństwo po wdrapaniu się na parkan
Z wyglądu niewinna łupina...
\
i jej wnętrze.
A na koniec kilka zdjęć ruin z Copán, które słyną przede wszystkim z niezwykle bogatych rzeźb:






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.