wtorek, 26 lipca 2011

Antigua i okolice


Nazwa Antigua jest w rzeczywistości skrótem od Antigua Guatemala (hiszp. Dawna Gwatemala). Miasto to zostało założone przez Hiszpanów i ogłoszone trzecią gwatemalską stolicą 10 marca 1543 roku po tym, jak lawiny błotno - popiołowe, spowodowane wybuchem wulkanu (zjawisko to nosi nazwę lahar), zniszczyły jego poprzedniczkę. Po stolicy nr 2, nowy ośrodek władzy przejął nazwę – obecna Antigua znana była więc wówczas jako Santiago de los Caballeros. W momencie największego rozkwitu, to jest w latach 70-tych XVIII wieku, populacja miasta wynosiła 60 000 ludzi. 29 lipca 1773 roku, wielkie trzęsienie ziemi (tzw. Św. Marta) zniszczyło potężną jego część, co przesądziło o kolejnych przenosinach stolicy, tym razem na tereny odpowiadając lokalizacji dzisiejszego Ciudad de Guatemala. Św. Marta nie była pierwszym żywiołem, który zagroziło miastu. Już wcześniej, w 1717 roku, inne silne trzęsienie ziemi zniszczyło wiele jego budynków.

Dzisiejsza Antigua jest pięknym, kolonialnym miasteczkiem (obecnie żyje tu mniej niż 35 000 Gwatemalczyków, z których część pracuje w Ciudad de Guatemala), dosłownie zalanym przez tłum turystów (głównie z USA). Jest też jedną z ulubionych destynacji dla tych, którzy chcą się uczyć hiszpańskiego – szkół językowych jest tu niemalże tyle samo, co restauracji. W 1979 roku Antiguę wpisano na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Rzeczywiście, jest to miejsce urocze – uliczki z parterowymi, kolorowymi domkami, ruiny barokowych kościołów i trzy potężne wulkany (Agua, Fuego i Acatenango), górujące nad miastem. W naszym prywatnym rankingu (nieobejmującym Meksyku, którego jeszcze nie znamy), Antigua jest jednym z najładniejszych miast Ameryki Łacińskiej, plasującym się tuż za Buenos, Arequipą i Cuzco. Zresztą, zobaczcie sami:













Świeczki w kształcie różnych części ciała zapala się w intencji uzdrowienia



***

Z Antigua można wybrać się na wycieczkę na wulkan. Jest ich w okolicy pod dostatkiem, ale najbardziej aktywnym jest Pacaya. Wybuchła rok temu i do dziś można oglądać fragmenty gorącej lawy, zalegające na jej zboczach. Ulubionym zajęciem Anglosasów jest pieczenie pianek marshmallows nad gorącymi szczelinami. J woli kiełbaski, P upiekła sobie za to kanapkę. Sama wycieczka jest miła, ale nie należy spodziewać się po niej niezwykłych wrażeń. Nie wolno dojść do krateru, aby spojrzeć w jego głąb, a resztki lawy szybko stygną i w niewielu miejscach można jeszcze obserwować rozgrzane kamienie. Rozrywkę naszej wspinaczki na wulkan stanowiły jednak dwie młode Brytyjki. Wejście na Pacayę wymaga około półtoragodzinnego marszu, momentami bardzo ostro pod górę. Powinien wiedzieć o tym każdy, kto kupuje tę wycieczkę w jednym z miejscowych biur podróży. Żadne z nich nie obiecuje zresztą, że dowiezie turystów busem na szczyt wulkanu. W naszej 11-to osobowej grupie, znajdowały się jednak wspomniane dwie dziewczynki, których wygląd, na pierwszy rzut oka, wskazywał na to, że wspinaczka na wulkan może nie przypaść im do gustu. Pytanie podstawowe, które zadawała sobie większość z nas, brzmiało: „dlaczego one tu przyjechały?”. Obydwie były ubrane tak skąpo, że w indiańsko-latynoskim otoczeniu wyglądały jakby były pół nago (szorty niezakrywające pośladków i kuse koszulki na ramiączka, są, jak wiadomo, typowym strojem wspinaczkowym). Pierwsza z nich została przez nas natychmiast ochrzczona „Paris Hilton”, niebezpiecznie przypominała bowiem dziedziczkę z wyglądu. Druga była bardziej nijaka, jej stopy za to dumnie obute były w srebrzyste klapki havaianas. Ponad to, obie zabrały ze sobą kowbojskie kapelusze, przez co Amerykanie z naszej grupy nie mówili o nich inaczej, niż „the cowboy girls”. Gdy tylko okazało się, że podróż busem została zakończona i zaczynamy marszrutę, wynajęły od miejscowych konie („I looove horses!”), które wwiozły je tak daleko, jak tylko się dało. Potem jednak trzeba było iść. Nie wspinać się, nie pokonywać urwiska i wystające półki skalne – po prostu iść, raz w dół, raz pod górę. Rzeczą absolutnie fascynującą jest obserwowanie dwóch młodych, szczupłych, zdrowych i posiadających dwie nogi kobiet, które nie potrafią chodzić. Z ich nierozgarnięcia garściami czerpali przewodnicy, skwapliwie holujący blondyneczki za rękę :-). Stanowiły one niezwykłą rozrywkę dla całej grupy. Ubawiły nas wszystkich setnie i momentami stanowiły prawdziwa konkurencję dla wulkanu. A i on sam był piękny - P dużo by dała, żeby móc zajrzeć do krateru. Niestety, nie było to możliwe. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.