środa, 13 lipca 2011

Na żółwiowisku


Miałyśmy określone plany, odnośnie tego, co chcemy zrobić i zobaczyć w Kostaryce. Wypełnione zostały w 33% i… więcej nie będzie. Wulkan Arenal omijamy szerokim łukiem, ponieważ zapewne i tak byśmy go nie zobaczyły - jest pochmurno i codziennie pada. W zamian jedziemy do stóp dwóch innych wulkanów w Nikaragui, które zapewne też skryte będą w chmurach. Taki klimat. Poza tym zaliczyłyśmy wpadkę - w sprawie nurkowania P dała ciała na całej linii. Żyła w przekonaniu, że Kostaryka jest nurkowym rajem. Okazało się jednak, że na wybrzeżu karaibskim, rafa jest bardzo płytka – znajduje się na głębokości od 1,5 do 3 metrów. Nurkowanie tam nie ma sensu. Podobno lepiej jest na wybrzeżu Pacyfiku, ale i tak o żadnym ajwaj nie ma mowy (P: pocieszam się tym, że z dyskusji na forach internetowych wygląda, że nie ja jedna żyłam w błędzie). W sumie jest to dosyć szczęśliwy zbieg okoliczności, ponieważ w 35-stopniowym upale, P dorobiła się obustronnego zapalenia uszu. Antybiotyk, wata, silny ból i wizyta w klinice w wiosce, w której mieszka z 500 osób. Oby mieszkańcy małych miasteczek w Polsce mieli takie przychodnie! W dodatku, wizyta i zastrzyk okazały się darmowe – ewenement w skali światowej. Rozumiemy powody, dla których państwo finansuje darmową służbę zdrowia dla mieszkańców, ale dla turystów?

W Kostaryce podoba nam się średnio (o czym poniżej) i raczej opuścimy ją bez żalu. Odnosi się to jednak do kontaktów z ludźmi i naszej percepcji popularnych, turystyczno - plażowych miasteczek i stolicy. Poza tym trzeba przyznać, że Kostaryka to absolutnie przyrodniczy raj. W ciągu trzech dni widziałyśmy większą liczbę dzikich zwierząt, niż podczas całej naszej podróży. W dodatku, większość z nich niejako przypadkiem – w trakcie spaceru lub podróży łodzią. Wisienką na torcie tej przyrodniczej orgii była realizacja jednego z naszych planów. Wybrałyśmy się w długą i męczącą podróż do Tortuguero – malutkiej wioski nad Morzem Karaibskim, dostępnej jedynie drogą wodną. Słowo to oznacza tyle, co „miejsce żółwi”, a zatem - w naszym przekładzie – jest to „żółwiowisko”. Między czerwcem i wrześniem można tam zobaczyć niepowtarzalny spektakl. Ogromne żółwice morskie wychodzą nocą na plażę, aby złożyć jaja. Szanse na zobaczenie żółwia są trudne do oszacowania i jechałyśmy do Tortuguero martwiąc się, czy dane nam będzie zobaczyć fascynujący proces składania jaj. Nie chciałyśmy jednak żywić potem pretensji do samych siebie o to, że nie spróbowałyśmy, rezygnując z wyprawy. Na szczęście, żółwie zielone, bo o nich mowa, ze swojej szansy skorzystały. W czasie nocnej wycieczki, widziałyśmy żółwicę składającą jaja, które następnie pieczołowite zakopywała. Chwilę wcześniej, obserwowałyśmy (z bardzo daleka i po ciemku) jedną wracającą już do wody po zakończonym procesie rozmnażania. Wrażenia są magiczne i trudne do opisania. W ciągu około godziny, żółwica składa setkę jaj i można wtedy do niej podejść. Zakopuje je przez następne 45 minut, a potem zaczyna pełzać w stronę morza. Wraca po dwóch tygodniach i składa kolejne sto jaj. Po 60 dniach, wykluwają się małe, które najpierw muszą wydostać się spod ok. 60-centymetrowej warstwy piasku, a następnie dotrzeć do morza. Po drodze trzeba jeszcze uciec drapieżnikom. Zaledwie jeden żółwik na tysiąc dożywa dorosłości, tak więc z jaj złożonych przez „naszą” żółwicę, statystycznie żaden nie dorośnie, a i nieliczne dotrą do morza. Nie dziwi zatem, że żółwie zielone są gatunkiem zagrożonym. Nie mamy niestety żadnych zdjęć, ponieważ fotografowanie tych zwierząt jest surowo wzbronione. Na plaży nie wolno również używać żadnych źródeł światła, nawet podświetlać tarczy zegarka. Światło nie przeszkadza samej samicy składającej jaja, ale może odstraszyć te wychodzące z morza i wracające do wody. Cały proces podglądania żółwi jest dobrze zorganizowany. Koszt jest odgórnie ustalony i wynosi 20$ (z czego 5$ przekazywane jest na ochronę tych zwierząt, co potwierdza specjalna naklejka, która rozdają przewodnicy – mamy nadzieję, że nikomu nie przyjdzie do głowy kupienie biletu bez niej). Następnie grupom (max 12 osób) przyznawane są godzina wejścia i sektory plaży. W sumie jest ich 5, z czego 2 na terenie parku narodowego (wejście płatne dodatkowo 10$). Wyprawy odbywają się w dwóch dwugodzinnych turach - o 20-tej i 22-iej. Po tym, jak grupy dotrą do plaży, zatrzymują się, a przewodnicy komunikują się z przebywającymi na niej tropicielami, którzy wskazują im, gdzie są zwierzęta. Dzięki temu systemowi, turyści nie szwendają się po piasku, odstraszając przybywające żółwie i zagrażając jajom.

Ślady żółwicy na plaży w Tortuguero

***

Wracając jednak do Kostaryki - czemu nas rozczarowała? Przejazd w to miejsce z Panamy, pod pewnymi względami, kojarzył nam się z opuszczaniem Kambodży i wjazdem do Tajlandii. Wyjeżdżamy z ciekawszego kraju, pełnego miłych, radosnych i wyluzowanych ludzi i wjeżdżamy do miejsca dużo mniej interesującego turystycznie, którego mieszkańcy są zblazowani, niezbyt wylewni, a niektórzy wręcz aroganccy (operując dużym poziomem uogólnienia, rzecz jasna). Kostarykańczycy, podobnie jak Tajowie, od lat żyją z masowej turystyki i tak jak oni, są tym napływem turystów znudzeni i zepsuci. Widać to głównie w codziennych kontaktach, gdy pytanie o godzinę odjazdu autobusu czy produkt w sklepie spotyka się z odpowiedzią „sprawdź sobie w rozkładzie jazdy/ gdzieś na półce” etc. Irytujące to i męczące. Nie oczekujemy, że będziemy dopieszczane z tego powodu, że jesteśmy turystkami, ale zdecydowanie milej obcuje się z ludźmi, którzy się uśmiechają. Poza tym karaibskie wybrzeże Kostaryki jest bardzo rozczarowujące. Miasteczka są nieciekawe i zapyziałe, a plaże paskudne i brudne. Byłyśmy już w Puerto Viejo i Cahuita i oba te miejsca nas nie uwiodły (szczególnie po wizycie w Bocas del Toro). San José to odrębna kategoria, ale też i nie liczyłyśmy na wiele, przyjeżdżając do tego miasta. Kostaryka w porze deszczowej to miejsce dla wielbicieli zwierząt, roślin i raczej nie ma do zaoferowania dużo więcej. Mogłybyśmy spędzić tu więcej czasu, zobaczyć centrum kraju, wybrzeże Pacyfiku i spróbować przekonać się, że to jednak fajne miejsce etc, ale chyba wolimy sprawdzić, co słychać w Nikaragui

Plaża w Puerto Viejo z daleka....
i z bliska - tak niestety zaśmiecone są tu wszystkie plaże.
Jedno trzeba przyznać, flora i fauna tego kraju są absolutnie wspaniałe, poniżej zdjęcia z naszych foto – polowań (większość wykonana została podczas kilkugodzinnego rejsu przez kanały na trasie Puerto Limón – Tortuguero, część w parku narodowym Punta Cahuita).

Szop w trakcie spaceru po plaży
Mały Wyjec
Spider monkey - po polsku podobno Ateles
Te dwie kulki na drzewie wyglądały z daleka jak narośla lub gniazda i już miałyśmy je ominąć, gdy naszą uwagę przykuły pazurki...
trójpalczastego leniwca
Kapucynka
Warzęcha różowa - słabo widać, ale ptaki te mają długi, płaski, półkoliście zakończony dziób 
Coś dla wielbicieli insektów
Tukan tęczodzioby
Krokodyl
A na koniec P w trakcie naszych przyrodniczych wycieczek, zaopatrzona w tablice do rozpoznawania lokalnej fauny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.