sobota, 13 sierpnia 2011

Ostatnie ruiny na trasie



Siedząc na pomoście nad Grand Cenote (J: tak, tak „Grand”, nie „Gran”), usłyszałyśmy rozmowę dwóch dziewczyn. Jedna z nich wybierała się następnego dnia do Chichén Itzá, twierdząc, że to jeden z ostatnich Nowych 7 Cudów Świata, których jeszcze nie widziała. Znamy oczywiście wyniki głosowania w tym konkursie sprzed kilku lat (pl.wikipedia.org/wiki/Siedem_nowych_cudów_świata), ale tego typu motywacja podróżnicza nie przyszła nam jakoś do głowy. Szczególnie, że w stosunku do nowego rankingu jesteśmy bardzo krytyczne, a umieszczenie wśród najwspanialszych budowli świata posągu Chrystusa z Rio uważamy za daleko idące nieporozumienie, wynikające tylko i wyłącznie z faktu, że w Brazylii mieszka blisko 200 milionów ludzi, z których większość posiada telefony komórkowe (dzięki którym mogli głosować) oraz masowej akcji promocyjnej, podczas gdy np. Kambodża liczy sobie tylko 13 milionów mieszkańców, a Chile 16 milionów (głównymi kontrkandydatami do złotej siódemki były Angkor i Moai z Wyspy Wielkanocnej). Z całym szacunkiem dla brazylijskiego monumentu, ale jego spektakularność „na żywo” jest taka, że nawet Kolumna Zygmunta wydaje się budzić w nas większe emocje estetyczne. Nie miałyśmy jednak uprzedzeń jadąc do Chitchén Itzá – najsłynniejszych ruin Majów nie tylko na Jukatanie, ale również w całym Meksyku.

Podstawowy komentarz jaki przychodzi nam do głowy po wizycie, jest taki, że żadnemu zabytkowi nie robi dobrze, jeśli z największym kurortem kraju łączy go kilku pasmowa autostrada. Nawet jednak, gdyby w Chichén Itzá nie było więcej turystów niż kamieni, a napastliwych handlarzy badziewiem więcej niż cudzoziemców, to i tak byłyby to najmniej imponujące ruiny Majów, jakie dane nam było zobaczyć. Jedno trzeba przyznać - centralna piramida jest rzeczywiście piękna, poza nią można jednak zobaczyć jedynie kilka pomniejszych ruin (ledwo widocznych zza przemieszczających się chmarami amerykańskich wczasowiczów), a największe boisko do rytualnej gry w piłkę na świecie jest skandalicznie zamknięte na głucho bez udostępnienia turystom możliwości spojrzenia na nie choćby z zewnątrz (na szczęście słynne kamienne pierścienie widać dość dobrze). Trochę na siłę, spędziłyśmy w Chichén Itzá półtorej godziny i uciekłyśmy. Jeśli Meksykanie, w patriotycznym obowiązku, chcieli umieścić w siódemce cudów jedno miejsce ze swojego kraju, powinno to być Palenque (P) lub Teotihuacán (J). Tyle tylko, że żadne z nich nie leży na mega turystycznym Jukatanie. Amerykanie, zjeżdżający tłumnie na półwysep, obowiązkowo odwiedzają Chichén Itzá, rzadziej natomiast Palenque. To też mogło mieć wpływ na wynik głosowania. Po rozczarowaniu „Chicken Pizza”, jak nazwał ruiny jeden z forumowiczów Lonely Planet, miałyśmy trochę dość turystyki kulturalnej i dlatego też nie pojechałyśmy do Cobá, które bardzo wiele osób rekomendowało, jako najciekawsze miejsce. Czy lepsze od Tikal i Palenque? Nie sądzimy. Jeśli jednak wrócimy kiedyś na Jukatan, zobaczymy je i się przekonamy.





W trakcie tej podróży widziałyśmy wszystkie najsłynniejsze ruiny świata poza trzema: Petrą, Koloseum i Piramidami Egipskimi. Tylko w jednym jesteśmy zgodne – ze wszystkich opuszczonych, zaginionych i odnalezionych miast, starych świątyń, ruin, budynków i wszelkiego typu dawnych konstrukcji, najwspanialsze, najbardziej magiczne i zwyczajnie najpiękniejsze, są khmerskie świątynie kompleksu Angkor, a potem długo, długo nic. Dalej nasze klasyfikacje się rozbiegają. J w pierwszej trójce umieszcza Machu Piachu i ex aequo Teotihuacán i Tikal. Nagrodę wyróżnienia przyznaje (zupełnie odmiennemu w charakterze) opuszczonemu miastu na pustyni Nazca – Cahuachi. Na P największe wrażenie zrobiły Tikal, potem Machu Picchu, z tym, że słynne inkaskie miasto wygrywa jedynie dzięki położeniu, same ruiny są zaś jedynie dodatkiem do scenerii. Gdyby jednak miała tworzyć ranking obejmujący miejsca zobaczone również w trakcie innych podróży, to jordańska Petra niewątpliwie plasuje się na tym samym miejscu, co inkaska twierdza. I w ten oto sposób stworzyłyśmy pierwszy ranking w naszej podróży, czyli zrobiłyśmy to, czego obiecałyśmy sobie nigdy nie robić :-). Z tym, że ocena ta była dobrowolna, w przeciwieństwie do odpowiedzi na pytanie, które najczęściej słyszymy – „który kraj był najlepszy?”. Ta w zasadzie nie istnieje.

2 komentarze:

  1. No i przypomniala mi sie moja wizyta w Meksyku. Koniecznie musimy sie spotkac jak wrocicie do Polski, bo mam ochote wybrac sie wreszcie do Ameryki Poludniowej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Robert

    daj znac czy i kiedy wybierasz sie do Polski. Czekamy na spotkanie.

    P

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.