poniedziałek, 17 stycznia 2011

Tajskie rajskie plaże

Aby dotrzeć do hotelu, część drogi trzeba pokonać "wpław" z plecakami, niski poziom wody podczas odpływu nie pozwala łodziom dobić do brzegu. 
Cały czas towarzyszy nam poczucie, że podróżujemy za szybko.  Czasami spowodowane jest to tym, że dołączają do nas przyjaciółki na dwu-trzytygodniowe europejskie wakacje i chcą w tym czasie zobaczyć jak najwięcej. Doskonale to rozumiemy, same przez lata podróżowałyśmy dysponując maksymalnie 20-ma dniami urlopu.  Czasami czujemy się ograniczone biletem lotniczym (vide Indie – powrót w Sylwestra był najtańszy, nikt nie chce wtedy latać, a my nie mamy nic przeciwko temu :-) lub wizą (np. Chiny).  Odczuwamy spory niedosyt Wietnamu, Laosu i Kambodży, J marzy o dłuższym pobycie w Indiach.  Wiemy, że czasami mogłybyśmy gdzieś zostać dłużej, a potem pokonać część trasy samolotem.  Tego jednak unikamy jak ognia.  Po pierwsze latanie jest bardzo nieekologiczne, po drugie zwyczajnie tego nie lubimy.  Jeśli można jakąś trasę pokonać lądem, zawsze będziemy starały się to zrobić.  Najlepszym przykładem jest nasz trzydniowy powrót z Luang Prabang do Bangkoku.  Samolot pokonuje tę trasę w dwie godziny.  Nie daje za to szansy powolnego spływu Mekongiem.  Coś za coś. 

Co nie zdziwiło nas bardzo, nie mamy poczucia straty opuszczając Tajlandię po zaledwie dwóch tygodniach pobytu (dla J był to pierwszy pobyt, dla P – drugi).  Kraj nie jest ani bardzo ciekawy (szczególnie na tle pozostałych państw regionu), ani wyjątkowo ładny.  Z jednym wyjątkiem – tajskich plaż i wysepek.  Żadna z nas nie jest fanatyczną wielbicielką opalania i słońca, zdecydowanie preferujemy Bałtyk i inne morza północne.  Wolimy klimat umiarkowany, a za zimą autentycznie tęsknimy.  Południe Tajlandii, z pięknymi plażami jak z katalogu biura podróży, skalistymi wysepkami wystającymi z wody i ofertą turystyczną absolutnie dla każdego, jest jednak miejscem naprawdę wyjątkowym.  Jeśli ktoś marzy o ciepłym morzu i pięknej plaży, chce poczuć trochę egzotyki i wyjechać poza Europę, a Malediwy i Bora Bora są poza jego zasięgiem – Tajlandia wydaje się być idealnym rozwiązaniem.  Ci, którzy lubią pięciogwiazdkowe, luksusowe hotele ze spa i dyskretną obsługą przynosząca drinki z parasolką – voila, tu znajdą ich zatrzęsienie.  Jeśli jednak ktoś woli spać w chatce z bambusa na pustej plaży – też może to zrobić, choć jest to zdecydowanie trudniejsze do zrealizowania.  J postawiła warunek – „ma być chatka na plaży, może być bez bieżącej wody i elektryczności, ale koniecznie z drewna i przy plaży, jak w filmie Mamut”.  Znalazłyśmy taką, choć kosztowało nas to dużo czasu spędzonego przed ekranem komputera.  Woda była, ale zimna, a prąd dostarczany był z generatora od 6 wieczorem.  Całość mini ośrodka położona była za miastem, co dla niektórych jest dużym utrudnieniem, dla nas było zaledwie drobną niedogodnością.  Za to trzykilometrowa plaża była właściwie tylko do naszej dyspozycji.  Nigdy nie było na niej więcej niż 10 osób, zazwyczaj jednak byłyśmy same.  Morze w ramach cyklu odpływów odsłaniało przed południem ponad kilometr piachu, po którym można było dojść do skalistych wysepek, przez większość czasu zatopionych w wodzie.  Można też było godzinami pławić się w morzu tak ciepłym, że po zachodzie słońca woda zaczynała parować, ponieważ była cieplejsza od powietrza (które nadal miało temperaturę ok. 28 stopni). 

"nasza" plaża o zachodzie słońca

W okolicach Krabi (dokładnie koło Ao Nang) można zaznać niczym niezakłóconej samotności i zamieszkać w chatce z bambusa.  Na pewno jednak nie jest to doświadczenie dostępne na Ko Phi Phi.  Mała, skalista wysepka uchodzi za raj na ziemi.  Rozsławił ją film z Leonardo di Caprio – Niebiańska Plaża.  Film, dzięki Leo, uzyskał status kultowego, a ludzie zaczęli walić tłumnie na Phi Phi.  Na wyspie nadal nie ma dróg i ruchu kołowego, środek jest skalisty i porośnięty dżunglą, ale na każdym metrze wybrzeża zalegają tysiące ludzi.  Kurort obok kurortu, a między willami i knajpami na plaży dziki tłum.  Przewala się on po promenadzie, zalega w każdej z kafejek, nurkowie wpadają na siebie pod wodą.  Są ku temu wszystkiemu powody.  Phi Phi jest rzeczywiście przepiękne.  Woda nigdzie nie jest tak szmaragdowa, widoki tak idylliczne, a plaże tak zachęcające do odpoczynku.  Trzeba jednak mieć żelazną cierpliwość i lubić spędzać czas w dużym towarzystwie.  My nie lubimy i zobaczywszy Phi Phi cieszyłyśmy się, że przypłynęłyśmy tam promem na jeden dzień, a nie zamieszkałyśmy na wyspie, jak zakładał pierwotny plan.  Urok Phi Phi przesłania jeszcze jedno – ceny.  Południowa Tajlandia nie jest aż tak tania, jak się powszechnie sądzi, ceny na Phi Phi są natomiast dwa – trzy razy wyższe niż na położnych godzinę dalej plażach w okolicy Krabi.  Dotyczy to zarówno butelki wody w 7/11 jak i dania z owoców morza.  Nurkowanie na Ko Phi Phi kupione w Krabi jest dużo tańsze niż to samo kupione bezpośrednio na wyspie.  Wróciłyśmy do naszej samotni i z rozkoszą wykąpałyśmy się w naszym „prywatnym” morzu, na naszej „prywatnej” plaży.  Jak skomentował właściciel bazy nurkowej – „długo to wszystko nie potrwa, za miastem jest aż za dużo miejsca gdzie można pobudować hotele”. Pewnie ma rację. 

Nurkowanie/snorklowanie na Phi Phi, na które udałyśmy się ostatniego dnia naszego pobytu w Krabi, są reklamowane jako jedne z lepszych w Azji.  Nie nurkowałam (P) dużo w Azji, ale Phi Phi było lekko rozczarowujące.  Wprawdzie ryb było dużo, można spotkać tu mureny, bajecznie kolorowe ławice tropikalnych rybek i koniki morskie, a potężne żółwie są stałymi mieszkańcami okolic skalistego brzegu, jednak sama rafa jest niestety buro – szara.  Czasami jakiś kawałek szalenie kolorowego ukwiału rozświetla ją nieco, ale tylko przez chwilę.  Parę lat temu miałam szansę oglądać rafę na Ko Chang (koło granicy z Kambodżą) i była ona dużo ładniejsza, nie mówiąc o widokach na Karaibach.  Woda była stosunkowo przejrzysta, ale szarawa (plankton).  Widoczność ok. 7-8 metrów (oceniając moim niewprawnym okiem).  Ładnie, ale bez fajerwerków (na pewno jednak lepiej niż w listopadzie w Wietnamie). J natomiast poleca snorklowanie na Ao Nui (też okolice Phi Phi), które było jednym z ładniejszych i przyjemniejszych miejsc do kontemplowanie ławic kolorowych ryb na tle białego piasku i krystalicznie czystego morza.  

Long Beach na Phi Phi
Phi Phi
najlepszy snorkelling w okolicach Phi Phi, Ao Nui

7 komentarzy:

  1. dzięki dziewczyny za szczegółowe informacje odnośnie nurkowania. Macie racje,różnie to bywa z tą reklamą róźnych miejsc. Ja osobiście nurkowałam w Egipcie i na Malediwach i musze przyznać że nurkując w Morzu Czerwonym o wiele więcej zobaczyłam. Choć widoków na Malediwach nie zapomnę do końca życia. Szczególnie polecam zakochanym.ps.ech,jak Ja Wam zazdroszcze tej podróży ;)...może jak sama bede mec. to sobie pozwolę na takie szaleństwo. Tymczasem głosuje na waszego bloga i proszę o więcej:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziewczyny - nie poświęcajcie tyle uwagi warunkom i okolicznościom w jakich dopieszczani są turyści Zachodu. Piszczie więcej o miejscowych. Ich życiu, egzystencji, problemach społecznych tych regionów., zachowaniach, obyczajowości. Było parę takich u was "kawałków" fscynujących pod w/w aspektami (z Chin, chyba z Wietnamu...). Trzymamy za Was kciuki i zazdrościmy!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Podpisuje sie pod ostatnim komentarzem. Piszcie o ludziach. Ale kupilam ostatni Nacional Geografic. Duuzo kosztuje. I nic dziwnego, bo trzeba zaplACIC ludziom za tak piekne fotosy. Ale Wasze sa piekniejsze, i nie wiem czemu Was Wojciechowska nie zatrudnia.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzięki za miłe słowa i wszelkie sugestie - ciężko było obserwować w Tajlandii życie "miejscowych", bo Krabi i okolice są tak ekstremalnie komercyjne, że praktycznie nie ma się do niego dostępu. Teraz powinno być lepiej - na pierwszy ogień pójdzie post o "ladyboys"
    Pozdr,
    J i P

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam, piszę po raz drugi i mam nadzieję, że tym razem uda mi się zamieścić kilka słów do Was, miłe i odważne wędrowniczki. Szczerze Wam zazdroszczę takiej wielkiej przygody życiowej...Mam prośbę - czy jest możliwe zamieszczanie chociażby krótkiej informacji o życiu dzieci w miejscach, które odwiedzacie? O ich obserwowalnej codzienności? Czytam Wasze teksty z zaciekawieniem i coraz lepiej Wam to się udaje...Powodzenia z Krakowa! DW

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziękujemy za miłe słowa i pozdrawiamy Kraków z Kuala Lumpur. Pod datą 21 grudnia zamieściłyśmy post pt. dzieciaki, gdzie opisałyśmy nasze wrażenia dotyczące sytuacji dzieci w poszczególnych krajach. Niedługo zamieścimy kolejny z dalszymi obserwacjami.

    Pozdrawiamy

    JiP

    OdpowiedzUsuń
  7. Witam z zaśnieżonego Krakowa. dziękuję za informację. Musiałam przeoczyć...a to z powodu być może "przedświątecznej" krzątaniny.
    Pozdrawiam DW

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.