Ostatnie dwa dni naszej rocznej podróży spędzamy w Berlinie. Towarzyszy nam dziwne uczucie - spacerujemy mianowicie po jego ulicach, odnosząc wrażenie, że wyrwałyśmy się właśnie z Warszawy na długi weekend, jakby nie było za nami całego roku spędzonego w drodze. Gwatemala wydaje się już odległa; o Mongolii, w której byłyśmy chyba lata świetlne temu, nawet nie wspominając :-). Z drugiej strony, świadomość, że jutro wysiądziemy z pociągu na naszym kochanym, śmierdzącym i obrzydliwym Dworcu Centralnym również wydaje się dziwna. Pierwsze dni spędzimy spotykając się z bliskimi, ale co potem? J obawia się, że najpóźniej piątego dnia wstanie z kanapy i stwierdzi, że najwyższy czas ruszyć dalej.
W Berlinie po raz kolejny mogłyśmy przekonać się, jak bardzo odmienne są nasze gusta. Niemiecka stolica jest jednym z ukochanych miast P. Jest to jeden z powodów, dla których tu przyjechałyśmy. O ile P nie podziela zachwytów J nad Nowym Jorkiem, tak J jest bardzo rozczarowana Berlinem. Sucho oświadczyła, że rozumie, o co chodzi P odnośnie historii miasta i jego życia kulturalnego, ale nie podziela jej odczuć dotyczących atmosfery oraz estetyki tego miejsca. Kończymy więc naszą podróż życia w typowy dla nas sposób, czyli spierając się (na szczęście nie na poważnie :-). Jedno co nas łączy, po częściowej prohibicji w Meksyku (alkohol sprzedawany był tam tylko do określonej, wczesnej godziny, którą jakimś dziwnym trafem zawsze udawało nam się przegapić) i Stanach (zakup piwa wymagał uprzedniego zlokalizowania sklepu z licencją,) to zachwyt, że jesteśmy wreszcie w „normalnym” :-) kraju, w którym piwo sprzedaje się (i pije) zawsze i wszędzie (to ostatnie sformułowanie należy traktować dosłownie). W dodatku smakuje ono wybornie :-). Nie wspominając o tym, że prawie wszędzie można kupić Lecha, Tyskie i Żywca. Może stąd to zamieszanie w naszych głowach…
 |
Berlińska instytucja - curry wurst i piwo |
 |
Pomnik ofiar Holocaustu, kontrowersyjny ale robi wrażenie |
 |
Dawny słupek graniczy z zapomnianym już w Polsce znakiem DDR |
 |
Wbrew pozorom nie dotarłyśmy jeszcze do Warszawy - ta tablica znajduje się na dworcu metra Warschauer Platz |
dziewczyny, Centralny właśnie remontują i wygląda dość ładnie, może się zaskoczycie :) pozdrawiam Yga, życzę udanego powrotu do domu :)
OdpowiedzUsuńPaulina ty to jadłaś???. Dla mnie taki obrazek po tygodniu pobytu w Chinach to niebo w gębie.
OdpowiedzUsuńPytasz o kielbaskie z frytkami? Justyna jadla, ja podgryzalam jej frytki i popijalam piwem. W Chinach rzeczywiscie jest ciezko znalezc danie czysto wegetarianskie, jesli nie mowi sie po chinsku. Dlatego tez wiele razy zaliczylam wpadki kulinarne. My zakochalysmy sie w zupach szaszlykowych, podobne do tego co Ty opisales w komentarzu pod postem o Chinach. Ale skladniki do zupy wybieralo sie samemu. Glownie jadlysmy na ulicach, bardzo czesto te uliczne garkuchnie serwowaly duzo smaczniejsze jedzenie niz restauracje. Jedzenie w Chinach wspominamy z rozrzewnieniem, bylo jednym z najlepszych w calej podrozy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
P
Yga,
OdpowiedzUsuńmasz racje, nie bylo najgorzej choc do Berlinskiego bardzo mu daleko. Powrot do domu wspanialy :-)
P
zazdroszcze takiej podróży
OdpowiedzUsuń